Muzyka Bartosza Zaskórskiego jest dźwiękowym odpowiednikiem jego rysunków. Gęste, czarno-białe obrazki, skrywają pośród amorficznych gąszczy, znajome kształty. Ich spokojna kontemplacja pozwala wyłowić z szumu zakamuflowane skrawki rzeczywistości, bądź ulec zachętom wyobraźni do snucia fantasmagorycznych iluminacji.
„Hypnagogic polish music for teenage mutants” to pozycja obowiązkowa dla kolekcjonerów nietuzinkowych muzycznych wydawnictw. Muzyka (o której nieco później) jest zaledwie jednym z wielu elementów publikacji, która na przełomie roku ukazała się limitowanym nakładem w Recognition Records. Oficjalny płytowy debiut Mchów i Porostów został wydany w formie bogato ilustrowanego, ręcznie introligowanego art booka. Oprócz autorskich rysunków Zaskórskiego, w książce znalazły się również prace zaprzyjaźnionych artystów m.in. Andrzeja Tobisa, Kuby Woynarowskiego, Aleksandry Waliszewską, Marka Rachwalika. Duchologiczne wprowadzenie zapewniła Olga Drenda.
Zawartość muzyczna płyty jest kontynuacją fascynacji Zaskórskiego sennymi narracjami, z którymi mogliśmy konfrontować się w ramach autorskich słuchowisk (WSIE, „I wtedy okazało się, że umarłem”). W przypadku „Hypnagogic polish music for teenage mutants” teksty o „przysypianiu w trakcie podróży autobusem i hipnagogiach temu towarzyszących, o pulpitach sterowniczych, które ostatecznie wyparły układy oparte na kineskopach, o zmyślonym i groźnym obliczu polskiej wsi, którą nawiedzają duchy utopionych kotów, o młodzieżowych miejskich mutantach oraz o meblościankach spotykanych na dzikich wysypiskach pośród lasów” zostały pozbawione osoby narratora i pojawiają się jedynie w postaci libretta wewnątrz książki.
Materia brzmieniowa Mchów i Porostów jest gęsta i ciężka. Jeśli na początku płyty jeszcze stoimy z zaciekawieniem pochłaniając kolejne dawki skumulowanych hałasów, to już w połowie przytłoczeni masywnością i wszechobecnością dźwięków z trudem będziemy łapać powietrze, próbując utrzymać się na nogach. Świsty; pomruki; zgrzyty; trzaski; ziarniste, zaśniedziałe faktury; skrzące, kostropate opiłki; spiętrzone kaskady wszelakich wypieranych przez ucho hałasów, to elementy tej piekielnej układanki. Po chropowatych, przerdzewiałych scenografiach z wolna przesuwają się hipnotyczne pętle i świetliste melodie, wnoszące w ten spopielały krajobraz odrobinę barwnych, melancholijnych prześwitów. W większości kompozycji dźwięk stoi niczym spiżowy monolit, umocniony w dolnych pasmach mocnym uściskiem subbasów. Jeśli pojawia się rytm to jest on równie ociężały co całość konstrukcji, którą dźwiga. Kolejne uderzenia groteskowo chwieją sfatygowanym cielskiem.
W tej gęstej, hałaśliwej monochromii wytwarza się jednak podskórne napięcie, które swym magnetyzmem i psychedeliczną aurą przyciąga słuchacza. Kiedy dźwiękowy gruz zostaje uchem odbiorcy oswojony, widoczna staje się precyzyjna organizacja materiału. To co wydaje się z początku, szumem, dziełem przypadku, sumą ponakładanych na siebie od niechcenia warstw, okazuje się być finezyjną konstrukcją; kunsztowna plątaniną specjalnie zakomponowanych i powiązanych ze sobą sampli. Tu, podobnie jak w rysunkach Zaskórskiego kluczową rolę odgrywa faktura. Artysta urządza ją drobiazgowo, z pietyzmem komponując detale i doprowadzając je do maksymalistycznego spiętrzenia. To właśnie ten element stanowi nadrzędną wartość nie najłatwiejszego w odbiorze „Hypnagogic polish music for teenage mutants”.
Wyobrażam sobie muzykę Mchów i Porostów jako karykaturalną dekonstrukcję estetyk noisowych, gdzie zamiast dynamicznych i jednorodnych ścian hałasu, mamy do czynienia z rachityczną fakturą pełną sprasowanych detali; a zamiast energetycznych erupcji, jesteśmy świadkami dźwiękowego kolapsu i dezintegracji.
MCHY I POROSTY „Hypnagogic polish music for teenage mutants”
2016/2017 Recognition Records
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz