Wielu intensywnych wrażeń
przysparza nocny spacer po lesie. Wyostrza zmysły, wyczula na każdy akustyczny
detal czający się w leśnym poszyciu i w poruszanych wiatrem konarach drzew.
Każdy dźwięk tyleż fascynuje co przeraża, wyzwalając poczucie obecności „obcego”.
Budzi grozę przed niewidzialnym a słyszalnym, obecnym a nienamacalnym. „Catalogue des Arbres” Michała Jacaszka
jest niczym notatnik sporządzony z takiej leśnej wędrówki, obfitujący detalami,
lecz trzymający w tajemnicy źródło ich pochodzenia. Z imponującą wiernością autor przepisuje
audiosferę lasu w muzyczną materię, ukazując zarazem jej harmonijność, jak i chaos.
Dysponując biblioteką nagrań terenowych, wieloletnim producenckim
doświadczeniem, oraz zapraszając do współpracy Kwartludium - zespół, wykonujący klasyczną muzykę
współczesną - udało się Jacaszkowi postawić kolejny krok w swojej muzycznej
ewolucji, tworząc dzieło onieśmielające kunsztem i wyrafinowaniem. Jest to
zarazem album niezwykle wymagający dla słuchacza i determinujący do wielce
uważnego słuchania, który prawdopodobnie wystawi na próbę zwolenników
dotychczasowej ambientowej twórczości producenta, zyskując zainteresowanie
wśród odbiorców nurtów klasycznych.
Główną inspiracją do nagrania „Catalogue des Arbres” był „Katalog
ptaków” dwudziestowiecznego francuskiego kompozytora Oliviera Messiaena,
którego ornitologiczna pasja zainspirowała do przelania na partyturę ptasich
treli. Sam Jacaszek tak charakteryzował jego twórczość w wywiadzie z Pawłem
Buczkiem udzielonym jeszcze w grudniu 2011 na łamach PopUp: „To jest bardzo ciekawa postać, troszeczkę
zapomniana. Są awangardziści, są tradycjonaliści, a on funkcjonował gdzieś
pośrodku. To niesamowicie wszechstronny i płodny kompozytor. Messiaen
eksplorował zagadnienie ptasich śpiewów. Niczym ornitolog zapisywał ptasie głosy,
a następnie transponował je na fortepian. (…)Do tego dobudowywał harmonie, jako
że ptaki zawsze brzmią w kontekście przyrody. Inne odgłosy ptasie, drzewa, woda
- to wszystko wydaje dźwięk. I on również odtworzył tę aurę, tzw. pył
dźwiękowy, który je otaczał.” . (…)po raz pierwszy doszło do tak radykalnej ich
interpretacji, a właściwie do niemal stuprocentowego „renderingu”
Obecność nawiązań i bezpośrednich
cytatów transkrypcji Francuza przewija się przez całą płytę Jacaszka mniej lub
bardziej widmowymi lapidariami. Tony fortepianu, mimo iż nie stanowią osnowy
albumu, stają się motywami najbardziej rozpoznawalnymi i posiadającymi
największy ciężar znaczeniowy. Pozostałe klasyczne instrumentarium (skrzypce,
klarnet, perkusjonalia, wibrafon) jak i elektroniczne zabiegi oraz field
recording zatracają swe kontury, wzajemnie imitując swe odgłosy w organicznej
impresji. Proporcje pomiędzy poszczególnymi elementami kompozycji są wyważone z
niezwykłą starannością, przez co ich
pochodzenie bywa trudne do identyfikacji. Szum liści jawi się jako spreparowany
noise, pomruki dronów odbierają tożsamość żywym instrumentom, elektronika
imituje odgłosy otoczenia, zaś sonorystyka akustycznego instrumentarium podszywa
się pod odgłosy przyrody. Podobną koncepcję dźwiękowego kamuflażu, opartą na
zacieraniu granic między materiami syntetycznymi, a naturalnymi odgłosami
terenowych rejestracji zaprezentował Emiter
na tegorocznej płycie „Air |Field
| Feedback” . Jednak to płyta Jacaszka realizuje tą koncepcje niemalże z
absolutną precyzją. Tylko bystre i wytrwałe ucho rozpozna źródło dźwięku,
dostrzeże jego modulację i rozpozna zabiegi studyjne.
Aby owa mistyfikacja okazała się
zabiegiem koherentnym, konieczna była zmiana w podejściu do kompozycji i fabuły
albumu. „Jeżeli w tym albumie znalazłoby
się za dużo melodii i harmonii, zbyt wiele konkretu, to moja idea znalazłby się
w niebezpieczeństwie. Chciałem niejako „nagłośnić” muzykę przyrody, a więc poruszałem się
w obszarze dużych subtelności, których przekroczenie mogłoby „spłoszyć” właściwy
odbiór. Chodziło o znalezienie momentu, w którym muzyka jest trochę w domyśle,
ukryta, a jednak obecna.” – zwierzał się producent Jakubowi Knerze w
czerwcowym wydaniu PopUp. Jacaszek rezygnuje w dużej mierze ze spiętrzeń i
kulminacji dźwięku. Dramaturgia jest budowana wertykalnie z mikro wątków,
odgłosów, szumów, pojedynczych dźwięków instrumentów i ich pogłosów, zaś zmienności
i ruchliwości muzycznej tkanki przypomina mrowisko. „Catalogue des Arbres” jest misternie utkany z detali, które nie
tworzą między sobą połączeń w rozleglejsze formy, nabierając w skali utworu
impresyjnego wyglądu. Jacaszkowi udaje się sztuka niebywała, jaką jest
organizacja dźwięków w układ przypominający enigmatyczną plątaninę fraz i samotnych
dźwięków, sugestywnie oddający działanie sił porządkujących naturę. W chaosie
odnajduje kunsztowność. Plecie organiczny ornament, pozbawiony centrum i
rozproszony w kompozycyjnej entropii. Można doszukiwać się w jego ekspresji
elementów charakterystycznych dla jazzowej instrumentacji, jak w utworze „A book of Lake (Roseliere)”, jednak z
pewnością bliższa jest ona współczesnym formom muzyki klasycznej, konkretnej,
czy elektroakustycznej.
Nawet tak integralna dla nagrań
Jacaszka atmosfera sakralności dźwięku i doniosłości muzyki na „Catalogue des Arbres” została stonowana
tak, aby uwagę słuchacza skupić na doskonałości koncepcji i realizacji samej
muzyki niż na nastrojowych uniesieniach. Tym samym muzyka staje się goła,
istniejąca bez wznoszonej dramaturgicznymi patentami emocjonalnej nadbudowy. To
niezwykle szczere muzyczne doświadczenie oznacza niezwykłą świadomość własnych
intencji twórcy, oraz udaną próbę ukazania muzyki samej w sobie. Być może wiąże
się to z faktem, że muzyk po raz pierwszy w swojej karierze porzuca inspiracje
kulturą na rzecz natury. Po trenach, bajkach, lamentach, pieśniach
liturgicznych, przyszedł czas na eksperyment inspirowany głosem przyrody, czyli
elementem profanum ucieleśniony dźwiękowymi tajemnicami „śpiewających drzew”.
Są dwa krótkie fragmenty na
płycie Jacaszka, które swą zjawiskowością i efemerycznością oddziałują na mnie
najmocniej. Pierwszy to moment „lirycznego westchnienia”, łagodnego uniesienie
i wybrzmienia instrumentów w miniaturowej orkiestracji, około 4 minuty „Sigh (les peupliers)”. Drugi to
preludium otwierające finałowa kompozycję „Kingdom
(les chenes les bouleaux)”, gdzie
artysta z pomocą chóru 441Hz, z mimetyczną wrażliwością imituje audiosferę
leśnego ekosystemu, w którym ożywiona przyroda wydaje z siebie wibrujący, dronowaty
pomruk, rozchodzący się równomiernie w wiszącym, porannym powietrzu.
„Katalog
drzew” musi zaskoczyć nawet największych fanów i znawców muzyki Michała
Jacaszka. Zarówno bowiem koncepcja jak i jego realizacja jawi się jako
niezwykle unikalna sygnatura twórczości, nie mająca żadnego innego odpowiednika
w świecie dźwięku. Jacaszek postawił kolejny, gigantyczny krok swojej muzycznej
ewolucji przeskakując oczekiwania i wyobrażenia, oraz obdarowując słuchaczy
jedną z najbardziej niezwykłych i oryginalnych płyt nagranych na przestrzeni
ostatnich lat w Polsce.
Jacaszek &
Kwartludium - „Catalogue des Arbres”
2014, Touch
"Dalej i głębiej" - wywiad z Michałem Jacaszkiem
Twój „Katalog drzew” stoi według mnie w całkowitej
kontrze do wszystkiego co do tej pory
nagrałeś. Po trenach, bajkach, lamentach, pieśniach
liturgicznych, muzyce zainspirowanej
architekturą sakralną przyszedł czas na eksperyment
inspirowany żywiołem przyrody. Porzuciłeś
kulturę na rzecz natury, ze sfery sacrum przeszedłeś w
sferę profanum. Dlaczego doszło do tej
zmiany? Rozczarował Cię porządek i powtarzalność
panująca w kulturze, a zafascynował żywioł i
jego nieokiełznanie?
MJ. To ciekawe i trochę zaskakujące spostrzeżenie. Wprawdzie
każdy mój album zawsze poprzedzał jakiś mniej lub bardziej zdefiniowany
koncept, ale taka generalizacja nie przyszła mi do głowy.
Odniesienie do kultury na pewno nie były aż tak ścisłe. Treny bardzo luźno
odwoływały się do literatury, a „Glimmer” nawiązuje do baroku tylko ze względu na
obecność klawesynu. Album „Catalogue des
Arbres” także czerpał inspirację z pewnego zjawiska w kulturze, mianowicie
współczesnej muzyki poważnej. Z kolei moje wcześniejsze albumy powstawały m.in.
pod wpływem fascynacji pejzażem, przestrzenią krajobrazu. Kłopot z odpowiedzią
na to pytanie polega chyba na tym, ze nie da się do końca oddzielić natury od
kultury, która warunkuje nasze postrzeganie rzeczywistości, w tym przyrody. Nie
do końca zgadzam się też z Twoim rozróżnieniem sacrum-profanum. Ja w parku
czuję podobną atmosferę, jak w kościele.
Łatwo jest podszywać się pod naturę?
MJ. Myślisz, że udała mi się taka sztuka? Mam nadzieje, że na
albumie udało się osiągnąć coś co nazwałbym twórczą imitacją muzyki przyrody.
Jeśli słuchacze potwierdzą tę intuicję, to muszę powiedzieć, że nie przyszło to
łatwo Po nagraniach i zgromadzeniu
potrzebnego materiału około roku
spędziłem na samym znajdowaniu proporcji
między dźwiękami natury, a partiami instrumentalnymi.
Odnoszę wrażenie, że w porównaniu z twoimi
wcześniejszymi dokonaniami najnowsza
płyta pozbawiona jest tak tożsamych z twoją muzyką
emocji i namiętności. Jest neutralna i
wyrafinowana… jak natura. Dla mnie jest to zdecydowanym
atutem, który zapewne trudno było
uzyskać komponując album.
MJ. Emocje wciąż są tu obecne, ale inne: być może jest chłodniej,
bardziej dyskretnie. Różnica jest taka jak między lamentem, a melancholijną
medytacją. Oba stany wiążą się z emocjami, tylko pierwszy jest bardziej
spektakularny. Natura też ma różne oblicza, potrafi się wściec, albo szeptać – i faktem jest, że ta
łagodniejsza odmiana przyrody bardziej zainspirowała album. Być może różnica,
którą zauważyłeś wynika z czego innego: z większego dystansu do siebie i
większej pokory wobec tematu albumu.
Na „Glimmer” dźwięki piętrzyły się w bloki hałasu
zmierzając do kulminacji, na „Catalogue des Arbres” muzyka ulega rozproszeniu
na pojedyncze dźwięki i jednorazowe zdarzenia.
Przypadłością tej entropii jest fakt, że „Katalogu
drzew” nie można odtworzyć z pamięci. Nie
pozostaje żadna melodia, struktura rytmiczna, motyw
dźwiękowy który można by opowiedzieć,
zanucić. Pozostaje intensywne estetyczne przeżycie.
Brak typowej, linearnej narracji podnosi
znacząco poprzeczkę dla twoich dotychczasowych
słuchaczy.
MJ. Jeśli tak jest rzeczywiście, to możliwe że wynika to ze
wspomnianego już respektu wobec naczelnej inspiracji: drzew, natury. Więcej
słuchałem tego co mówi przyroda, mniej odwoływałem się do własnych emocji, choć
takie rozróżnienie jest chyba dość dyskusyjne.
Zachowania natury przebiegają często według innej dramaturgii
niż byśmy oczekiwali jako odbiorcy spektaklu, czy utworu muzycznego. Są artyści,
którzy przyjęli taką radykalną postawę : „biernego” odtwórcy narracji przyrody.
Np. Peter Ablinger i jego „Rain pieces”,
John Luther Adams (m.in. „Become Ocean”),
czy oczywiście Olivier Messiaen, z jego „Katalogiem
ptaków” na fortepian. Wynikła z tego fascynująca muzyka, ale rzeczywiście
bardzo wymagająca wobec przeciętnego słuchacza. Oceniam, że mój „Catalogue des Arbres” nie jest, aż tak bezkompromisowy
i podlega w dużej części zwykłym regułom kompozycyjnym, a więc następuje w
większości utworów pewien typowy
progres: od cichego do głośnego, od prostego do złożonego.
Jak już zauważyłem w recenzji dla MI Kwartalnika
Muzycznego, jest na twojej płycie taki moment (wstęp do „Kingdom (Les Chenesles
Bouleaux)”), w którym instrumenty i chór 441Hz z
mimetyczną wrażliwością odtwarzają teatr przyrody.
Słuchając tego fragmentu przed oczami
miałem wczesny letni poranek, w którym cisza nocy
spotyka się z pierwszymi aktywnościami
dnia. Widzę skraj lasu, unoszącą sie mgłę, bezruch i
delikatne szemrzenie owadów będące
interludium dziennej foniczności. Jęk przyrody. Czy
nagrywając tą płytę też miałeś przed oczami
podobne obrazy i próbowałeś unieśmiertelnić je w
muzycznej formie?
MJ. Bardzo cieszy
mnie kiedy moja muzyka generuje obraz, a
szczególnie kiedy ten obraz jest bliski
mojej wizji. Pracując nad „Kingdom” miałem
podobny obrazek przed oczami, dochodzą do tego kolory, ruch. Każdy z
utworów opiera się na innej wizji, i zawsze wizja, (zresztą związana często z
konkretnym miejscem, gdzie dokonywałem nagrań) jest zapalnikiem, pierwszym
impulsem. Dotyczy to również wcześniejszych płyt.
Twoja płyta wręcz mieni się dźwiękami. Ze względu na
niezwykłą kunsztowność, aż trudno
uwierzyć, że wszystkie kompozycje zostały zaplanowane
co do jednego dźwięku. Czy jest na
„Catalogue des Arbres” fragment, w którym coś wyrwało
się spod kontroli i przemieniło się w
improwizacje?
MJ. Muzycy z Kwartludium cały czas improwizowali w czasie
nagrań, może fortepian był jako tako
„zaprogramowany”, ponieważ Piotr nawiązywał do utworów Messiaena. A zatem moja
kontrola polegała raczej na selekcji improwizowanych partii i znalezieniu dla nich odpowiedniego
miejsca oraz proporcji. Tak więc owe
„bloki improwizacyjne” są spontaniczne, tylko ich umiejscowienie w utworze jest
wynikiem „kalkulacji”.
Czy masz w planach koncertować z repertuarem „Katalogu
drzew”? Wydaje się, że jedynymi
miejscami dgodnymi odtworzenia tego materiału byłyby
filharmonia, teatr. A może las byłby
najodpowiedniejszym miejscem i zarazem akompaniamentem
dla wykonania „Catalogue des
Arbres”?
MJ. Tak, mamy plany koncertowe, zresztą wykonywaliśmy już „Katalog” w filharmonii krakowskiej na
zeszłorocznym Unsoundzie; fragmenty
albumu prezentowałem też niedawno na solowych występach w USA. W styczniu 2015 zagramy w Gdańsku na „Dniach
Muzyki Nowej” ,w lutym w londyńskiej Cafe Oto, w kwietniu mamy zagrać w Hadze
na festiwalu Rewire.
Wracasz do swych starych albumów? Czy wciąż dowiadujesz
się z nich czegoś nowego o sobie i
swojej muzyce?
MJ. Raczej nie wracam. W trakcie pracy nad płytą każdy utwór jest
przeze mnie przesłuchiwany koło tysiąca razy, nie mam już potem siły. Wyjątkiem
jest „Glimmer”, którego wciąż słucham
z przyjemnością, „Pentral” z kolei
wciąż żyje na koncertach, gdzie ten materiał wykonywany jest przy użyciu
systemu dookólnego. To dla mnie wciąż
atrakcyjne doświadczenie.
Jaki będzie zatem kolejny twój krok. Czy będzie nim
projekt Rimbaud realizowany z Mikołajem Trzaską i Tomkiem Budzyńskim. Dokąd
zmierza muzyka Jacaszka?
Z Tomkiem i Mikołajem rzeczywiście od wiosny przygotowujemy
płytę, gramy już nawet sporadyczne koncerty. Nasza muzyka oscyluje gdzieś
między intymnością a agresywnym noisem, a punktem wyjścia są wybrane frazy z
wierszy Artura Rimbaud.
Zaczynam powoli przymierzać się do nowego albumu dla Ghostly
International, z którą to wytwórnią jestem związany kontraktem. Nie wiem, w
którą stronę się to potoczy czuję potrzebę zrobienia czegoś lżejszego, odprężającego.
Zależy mi na przygodzie, eksperymentowaniu, zapuszczaniu się tam gdzie jeszcze
nie byłem, sprawdzaniu się w rożnych wyzwaniach, okolicznościach. Mój mikromanifest
artystyczny mógłby brzmieć prosto: „dalej i głębiej”.
Recenzja ukazała się na łamach M/I Kwartalnik Muzyczny 01/2014
Wywiad ukazał się na www M/I
Bardzo fajnie opisany wpis można się wczytać i dużo dowiedzieć :D
OdpowiedzUsuń