Jest ich dwójka. W 2013 założyli label, inaugurując jego działalność nagraniem "Untitled" Artura Rumińskiego. Od tego czasu ich wydawnictwo ma na koncie niemal 20 magnetofonowych kaset, bo to właśnie ten format stanowi nośnik wydawanej ich sumptem muzyki. Ona - studentka warszawskiego ASP - zajmuje się głównie oprawą graficzną labelu, jednak decyzje wydawnicze podejmują wspólnie. Pomimo niskich nakładów nagrywali dla nich m.in Duy Gebord, Dylan Golden Aycock, Artur Maćkowiak, Fischerle, Micromelancolie, Kuba Ziołek, Kamil Szuszkiewicz, czy Łukasz Ciszak. Muzyka, którą dzielą się ze światem wymyka się wszelkim próbom zaszufladkowania. Skrawki estetyk mieszają się tworząc unikatowy dźwiękowy eksperyment, w którym wiodącym instrumentem bywa najczęściej gitara. O muzyce, którą wydają, nacisku jaki kładą na graficzną stronę labelu, o swoich odbiorcach i refleksjach związanych z polską sceną niezależną opowiadają Janek Ufnal i Paulina Oknińska z Wounded Knife
Czym jest Wounded Knife, w jakich okolicznościach powstało i skąd pomysł aby w cz
asach twórczej nadprodukcji wyszukiwać i wydawać muzykę? Jaki jest podział ról w Wounded Knife. Czy jedno z was zajmuje się tylko muzyką, a drugie szatą graficzną wydawnictwa, czy też razem podejmujecie decyzje?
J: Miałem już wcześniej label, w którym wydawałem głównie CDRy z muzyką znajomych i swojego zespołu. Była to dobra okazja do wyczucia gruntu i pobawienia się różnymi formami wydawania i promocji. Razem postanowiliśmy jednak stworzyć coś bardziej spójnego i dopracowanego, zarówno jeśli chodzi o stylistykę muzyczną jak i oprawę wizualną – tu największą rolę gra Paulina, która jest studentką ASP na wydziale grafiki. Ona zajmuje się przede wszystkim tworzeniem okładek, ja stroną logistyczną, czarną robotą i doszlifowaniem całości. Podział obowiązków utworzył się dość naturalnie, chociaż najistotniejsze decyzje (kogo wydać, jak ma wyglądać kaseta) podejmujemy razem. Za kulisami naszej działalności nie ma większej filozofii czy myśli przewodniej. Wydajemy muzykę, która się nam podoba i oprawiamy ją tak, jak nam się podoba.
P: Nasze wydawnictwo to dla mnie kolejna opcja do ćwiczenia swojej kreski i wymyślania, tworzenia. Interesuje mnie to, jakie obrazy pojawiają się w głowie podczas słuchania muzyki. Czasem z Jankiem słuchamy danej kasety i mówimy sobie, co widzimy. Później staram się zmaterializować te wizje.
J: Jedyne założenie jest takie, że sami zajmujemy się oprawą graficzną (zdarza się, że artysta podeśle jakieś zdjęcie, rysunek, który potem wykorzystamy na nasz sposób) i staramy się ją dobrze dopracować. Wszystkie prace robione są ręcznie, ewentualne media/zdjęcia wykorzystane do kolaży pochodzą ze źródeł fizycznych znalezionych i wygrzebanych przez nas (stare fotografie, książki, gazety), nigdy z internetu. Nie robimy też promocji, preorderów, a wyprzedane pozycje udostępniamy do ściągnięcia za darmo na bandcampie.
Wasza działalność ma bardzo kameralny charakter. Nakłady kaset ograniczone są do 50 kopii. Kim są wasi odbiorcy, kto kupuje i słucha waszej muzyki?
J: W Polsce odbiorcy to w znacznej części nasi znajomi którzy, co warto zaznaczyć, sami często mają labele lub tworzą muzykę. Poza nimi zainteresowanie jest raczej znikome, przy nowych premierach paczek krajowych adresuję 3, może 4 sztuki.
Za granicą sytuacja wygląda nieco inaczej. Nie ma sensu porównywać, czy jest lepiej, czy gorzej – prawdopodobnie wynika to z tego, że ponad połowa wydawanych przez nas artystów jest spoza Polski. Pomijając fakt, że „zagraniczna” nisza jest po prostu proporcjonalnie liczniejsza od tej Polskiej, to chyba też chętniej kupuje nośniki fizyczne. Nie zastanawiamy się jednak nad tym zbytnio, chociaż ciekawi jesteśmy jak uda się premiera kolejnych 3 kaset, które będą zawierały tylko i wyłącznie muzykę nagraną w Polsce.
Dodatkowo w porównaniu do innych labeli wysyłamy artystom więcej kopii - dla siebie zostawiamy tyle sztuk, ile będzie potrzebne żeby wyjść po całej akcji na zero (trochę ponad połowę nakładu). Wolę, żeby te błahe 20 egzemplarzy rozeszło się jak najdalej stąd, niż żeby czekały na to, aż ktoś się „zainteresuje” u nas.
P: Hehe, ja czuję, że w Polsce panuje moda na techno. Kiedy już przejdzie, tak jak wszystko, może będzie więcej zamówień od naszych rodaków (śmiech).
Większość osób, która kupuje nasze kasety, tak jak mówił Janek jest zza granicy. Podoba mi się ta pewna anonimowość; to, że te osoby słuchają muzyki i na tym im zależy najbardziej (no i oczywiście mam nadzieję, że na stronie wizualnej trochę też!) Nie patrzą na cały spam na facebooku, zresztą nasza strona i tak jest dość minimalistyczna. Prowadzi ją Janek, więc są potrzebne informacje – konkret, ja bym się rozgadywała, albo czasem wkleiła zdjęcie lisa, bez sensu.
Czy taka niskonakładowość owocuje bliższym kontaktem ze słuchaczem?
J: Jasne, wielu odbiorców to stali klienci. W niewielkim czasie okazało się też, że 70% spośród nich sama ma wytwórnie muzyczne, tworzy muzykę lub o niej pisze. Z takimi osobami mamy już stały kontakt i wymieniamy się każdorazowo nowymi kasetami/płytami.
Wszelkie próby sklasyfikowania muzyki z WK kapitulują pod jej unikalnym, eksperymentalnym charakterem. Przykładacie dużą wagę, aby muzyka przez Was wydawana nie dawała się ubrać w gatunkowy kostium?
J: Nie przykładamy do tego uwagi. Wydajemy to, czego lubimy słuchać i pracujemy z ludźmi, których lubimy i z którymi mamy dobry kontakt. Jakkolwiek źle by to nie brzmiało, klucz stylistyczny to tylko i wyłącznie nasze widzimisię. Ok, cenimy sobie muzykę „eksperymentalną”, ale lubimy jak jednak pozostaje „muzyką”, jak są w niej ślady rytmu, ma schowaną w tle melodię, harmonię.
P: Podpisuję się. „Nie przykładamy do tego uwagi. Wydajemy to, czego lubimy słuchać i pracujemy z ludźmi, których lubimy”.
Jednocześnie, na Waszych wydawnictwach dominującą role odgrywa gitara, która w najprzeróżniejszych kontekstach pojawia się na wydawnictwach WK.
J: Tak wyszło - mamy np. większą słabość do ambientu nagrywanego na klasycznych instrumentach niż na laptopach. Są tu jednak wyjątki, jak np. albumy Fischerle z Micromelancolie lub Duy Gebord, które brzmią niezwykle organicznie i są jednymi z ulubionych z wydanych przez nas kaset.
P: Mamy słabość do gitary, o tak. Nawet chodzi za nami od dłuższego czasu założenie sublabelu, albo w ogóle oddzielnego labelu, z powiedzmy mocniejszą muzyką niż WK. Więcej nie powiemy, bo potem będzie głupio jak nic nie wyjdzie, ale jak znajdziemy jeszcze trochę czasu…
J: Może stąd się bierze mniejsze zainteresowanie labelem wśród Polaków… U nas w kraju lubi się kombinować, unowocześniać, dekonstruować, przy tym wielbi się muzykę zimną, laboratoryjną, szumiącą, wykalkulowaną. Mam wrażenie, że jeśli chodzi o niszową muzykę „eksperymentalną” to „robienie dźwięków” trochę wzięło górę nad „graniem na instrumentach”. Nie wiem jak inaczej to opisać. Czasem brakuję mi w tej niezależnej niszy muzyki ciepłej, przyjemnej, emocjonalnej, kolorowej, lekko narkotycznej. Pozytywnych gości zatapiających się w dźwiękach, które tworzą całym sercem (jakkolwiek patetycznie by to nie zabrzmiało). Nie jest to w żadnym wypadku negatywna krytyka rodzimych artystów, w których doskonałość nie wątpię. Aktualnie w Polsce wychodzi mnóstwo świetnych płyt. Ot, taka specyfika klimatu.
Artyści związani z WK to kolejna enigma Waszej działalności. Część z nich jest totalnie anonimowa, mam wrażenie, że wyssana z czeluści internetu, niektórzy trudni do zidentyfikowania, chowają się za trudnymi do wymówienia nazwami. Kim są muzycy nagrywający dla Was jak ich wyszukujecie i wedle jakich kryteriów selekcjonujecie obsadę WK?
J: Zaczęliśmy jak większość – przy pomocy znajomych (Łukasz Ciszak, Artur Rumiński), potem wszystko przyszło naturalnie – kolejni znajomi, znajomi znajomych, przypadkowe osoby odzywające się do nas przez internet. Dużym sukcesem jest dla nas to, że po pewnym czasie zaczęli się do nas odzywać artyści, których kojarzyliśmy już wcześniej, których muzykę znamy dzięki innym labelom z Europy i Stanów. Po niedługim czasie okazało się, że wszyscy się znają – Chaz/Lake Mary, do którego napisaliśmy sami grał koncerty z Dylanem/Talk West, który to z kolei ma swoją wytwórnię Scissor Tail i wydał tego pierwszego na 7” splicie. Naszym wspólnym znajomym okazał się Matt Sage, nagrywający muzykę pod własnym nazwiskiem i wydającym w swoim własnym labelu Patient Sounds – wypuścił np. muzykę Roberta/Micromelancolie i Mattsona/Dura, których też sami wydaliśmy. Dzięki Johanessowi (Baldruin) poznaliśmy ludzi związanych z SicSic tapes – labelem założonym przez Daniela, któremu zorganizowaliśmy wspólny koncert z Guenterem Schlienzem (label Cosmic Winnetou), Micromelancolie i Fischerle. Łukasza Kacperczyka (Paper Cuts) z kolei poznaliśmy przypadkowo odzywając się do niego na soundcloudzie po przesłuchaniu nagrania z próby, które wrzucił. Historie są różne, ale ostatecznie wszystko się zazębia i łączy się w bardzo prostą sieć znajomości.
P: Teraz będziemy na przykład wydawać „świrów z Eufemii” – tak określił ludzi grających w warszawskiej Eufemii nasz kolega Grzegorz z Bocian records, którego serdecznie pozdrawiam!
To też ludzie, których znamy już kawał czasu i którzy grywają ze sobą w różnych konfiguracjach.
Nagrania WK to jak mniemam w większości zapisy improwizacyjnych sesji. Bez początku i zakończenia, bez gatunkowych konwencji. Nagrania te niosą w sobie ulotność chwili. Zgodzicie się ze mną, że kluczową cechą ukazujących się w WK kaset jest próba udokumentowania zatracenia się w procesie twórczym? Często sam proces przepływu energii między muzykami i ich komunikowanie się na poziomie dźwiękowej abstrakcji, zdaje się ważniejszy od waloru estetycznego i kompozycyjnego.
J: I tak i nie – niektóre albumy są jednak wcześniej „napisane” – „Komerabi” Lake Mary zawiera utwór wymyślony już rok przed wydaniem kasety. Na nadchodzącym splicie Starej Rzeki i ARRM bardzo wyraźnie słychać to, że utwory ARRM były przećwiczone i zostały nagrane w studiu, jednak w żadnym stopniu nie jest to ujma.
Odniosłem wrażenie, że muzyka z WK jest na tyle angażująca i absorbująca, że rozpatrywanie jej w kategoriach podobania się jest zupełnie nietrafione. Nie da się też tej muzyki słuchac w tle, wymaga pełnego skupienia.
J: Czemu? Niektórych płyt nie opisałbym inaczej – podobają mi się cholernie i kupuję wszystko, co artysta wypuścił wcześniej i później. Większość tych muzyków nie zaprząta sobie głowy tym, czy ich muzyka jest konceptualna lub kryje się za ich twórczością jakaś wypracowana filozofia. Ich twórczość jest przede wszystkim bardzo emocjonalna.
P: Ja słuchałam wielu naszych kaset jako tło przy pracy. Może to wynika z tego, że akurat podczas mojego procesu tworzenia, sprawdza się to idealnie. Działam wtedy trochę „pod wpływem” danej muzyki.
J: Właściwie nie ma co dywagować nad kwestią odbioru muzyki, każdy na ten temat powie co innego. Jednemu słuchaczowi kaseta Mortuus Auris wyjątkowo przypadła do gustu jako soundtrack do jazdy samochodem. Widzieliśmy też zdjęcia z kasetą Lake Mary w walkmanie podczas wycieczki w górach Colorado. Jedni rozbiorą muzykę na czynniki pierwsze i przeanalizują każdy dźwięk w sposób akademicki, inni zasłuchają się bo zwyczajnie będzie w nich wzbudzać dobre emocje i stanie się dla nich bliska.
Czemu wybraliście kasetę jako najodpowiedniejszy format dla waszej muzyki?
J: Jest to format bardzo wdzięczny, pozostawia dużo możliwości w kwestii rozwiązań graficznych i opakowaniowych. Mamy w domu kilkaset kaset, wiele z nich to po prostu bardzo ładne przedmioty.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz