Na płytę kolektywu Mammoth Ulthana natknąłem się zupełnie przez przypadek, przeglądając wpis Bartka Chacińskiego. Dzięki krótkiej wzmiance na jego blogu, a raczej dzięki zamieszczonej tam dźwiękowej próbce udało mi się natrafić na jeden z najbardziej niezwykłych albumów wydanych w tym roku w Polsce. Kiedy myślałem, że w tak płodnym dla polskiej muzyki niezależnej roku nic już mnie nie zaskoczy oto pojawia się album (wydany jeszcze przed wakacjami), który jeśli nie bije wszystkich faworytów na głowę, to bezdyskusyjnie urzeka i wprawia w zachwyt.
Mammoth Ulthana to duet stworzony przez Rafała Kołeckiego - multiinstrumentalistę operującego we wszelakich odmianach instrumentów perkusyjnych, członka składu toruńskiego Hati, oraz Jacka Doroszenko - artystę audiowizualnego i producenta dźwięku. Razem stworzyli dźwiękowy mikrokosmos utkany z pełnego symbiozy przenikania się struktur akustycznych i elektronicznych.
Album "Mammoth Ulthana" to udana alchemiczna próba przemiany metalu w złoto. To obfitość i bogactwo składników, które ulegają metamorfozie w szlachetny kruszec. To wydawałoby się niemożliwe połączenie mnogości dźwięków, instrumentów, inspiracji i pomysłów w skromnym minimalistycznym dziele.
Na "Mammoth Ulthana" imponuje już samo instrumentarium i jego wykorzystanie. Po stronie Kołeckiego są to gongi, śpiewające misy, rogi, rury, dzwonki, kołatki, wszelkiej maści perkusjonalia, muszelki, skorupki z których poprzez uderzanie, pocieranie, szeleszczenie, zderzanie, wyginanie, czy postukiwanie wydobywa cały wachlarz dźwiękowych tekstur. Zostają one zrównoważone subtelną nawiązującą do estetyki clicks and cuts elektroniką Doroszenko, oszczędną i nietuzinkową sampodellią, oraz elementem melodycznym w postaci ciepłego brzmienia cyfrowego pianina. Panowie doskonale uzupełniają się w swej współpracy mając jasno określony cel - muzyczny kompromis, w którym żaden z instrumentów i żadna z koncepcji nie dominują nad pozostałymi, harmonijnie współtworząc elegancki, surrealistyczny kolaż. Kaskady krystalicznych "szklanych" dźwięków, metaliczne pogłosy, donośne gongi, wibrujące drony, hałaśliwe muszle, organiczne odgłosy (np oddychanie przez nos w "Interludium") plemienne melodie fujarek rodem ze ścieżek dźwiękowych do filmów Herzoga autorstwa Popol Vuh, celnie i oszczędnie pointowane klikającą elektroniką i hipnotycznymi pasażami pianina tworzą elektroakustyczne słuchowisko, które pasjonuje swą obfitością, oraz zachęca do zabawy w identyfikowania odgłosów.
Niezwykłym jest fakt, ze w tym dźwiękowym królestwie mikro-detali Mammuth Ulthana nie powtarzają swoich patentów, żonglując wręcz nieskończoną ilością aranżacyjnych pomysłów.
"Mammoth Ulthana" z każdą minutą zaskakuje zwrotami akcji, pojawiającym się instrumentarium i nawiązywaniem dialogu z muzyką elektroniczną, elektroakustyczną, ambientową, rytualną, klasyczną, a także minimal music La Monte Younga. To muzyka, która jednocześnie intryguje, hipnotyzuje i co ciekawe relaksuje, gdyż mimo zakorzenienia w mrocznych estetykach nie niesie ze sobą ciężaru gatunkowego upodabniając się do zwiewnej muzyki medytacyjnej. Ma ona w sobie niespotykaną przy takich produkcjach lekkość spotykaną głównie w banalnej i kiczowatej, relaksacyjnej muzyce new age, choć "Mammoth Ulthana" nie jest ani trochę kiczowata, czy banalna.
Na podstawie mojej ulubionej kompozycji "Interludium" z wypiekami na twarzy można śledzić jak łagodna melodyjność, czy ćwierkający ptasi gwizdek, zostaje skonfrontowany z rytualnym gongiem, wibrującym dronem żywcem wyjętym z dźwiękowych instalacji Zygmunta Krauzego i elektroakustycznymi odgłosami rodem z taśm Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia.
Wielkości tego materiału upatrywałbym właśnie w takich opozycjach i paradoksalnych zestawieniach, które z pełną twórczą świadomością muzycy doprowadzają do alchemicznego kompromisu.
Łącząc ze sobą muzykę syntetyczną z akustyczną, a także wiążąc wątki ezoteryczne, folkowe, elektroniczne i industrialne w jedyną swojego rodzaju jakość Mammoth Ulthana jawią się jako kolejni na polskiej scenie niezależnej duchowi spadkobiercy tradycji Obuha.
Łącząc ze sobą muzykę syntetyczną z akustyczną, a także wiążąc wątki ezoteryczne, folkowe, elektroniczne i industrialne w jedyną swojego rodzaju jakość Mammoth Ulthana jawią się jako kolejni na polskiej scenie niezależnej duchowi spadkobiercy tradycji Obuha.
Na marginesie recepcji albumu "Mammoth Ulthana" należy zwrócić uwagę, że z równą pieczołowitością, i poczuciem estetyki Kołecki i Doroszenko przykładają wagę do wizualnej oprawy swojej muzyki. Począwszy od hipnotycznych wizualizacji, poprzez efektowną stronę internetową, na minimalistycznym, stylowym wydaniu płyty kończąc.
Wszystkie elementy muzyczne zawarte na płycie jak i towarzyszące jej fizycznemu wydaniu, jej koncepcja i arcy-udana realizacja sprawiają wrażenie dzieła w pełni przemyślanego i skończonego. Wycyzelowanego z największa starannością, wyobraźnią i umiarem. Będąc najzupełniej szczery trudno mi znaleźć jakiekolwiek negatywne strony tego wydawnictwa. Czyżby zatem polska płyta roku 2013?
MAMMOTH ULTHANA - "Mammoth Ulthana"
2013 Zoharum / Huta Artzine
Mógłby Pan polecić warte odsłuchania niezależne polskie płyty z tego roku? Bo jestem zainteresowany, a często łatwo coś przeoczyć.
OdpowiedzUsuńOczywiście i bardzo chętnie! Po prawej stronie tego bloga są etykiety, a wśród nich link pt. Polska muzyka, po jego rozwinięciu ukaże się kilkanaście polskich wydawnictw, które w tym roku wywarły na mnie największe wrażenie. Zapraszam.
Usuń