W tym roku mija dwadzieścia lat od założenia Mik.Musik.!., jednego z najbardziej zasłużonych rodzimych labeli. Burzliwe lata działalności Mika postanowiłem uświetnić rozmową z charyzmatycznym i hiperaktywnym szefem wydawnictwa Wojtkiem Kucharczykiem. Wcale nie wydaje mi się, żeby Wojtek udzielał zbyt wielu wywiadów, zważywszy na to, że to co ma do powiedzenia i żarliwość z jaką mówi o rzeczach ważnych, to słowa człowieka przepełnionego pasją i wiarą w swoją misję. Jego kilkudziesięcioletnia obecność na scenie polskiego (i nie tylko) niezalu, zaowocowała doświadczeniem, które mogłoby stanowić kanwę poczytnej kroniki. Wojtek jednak nie zamierza jej napisać, koncentrując się na sprawach aktualnych (jako muzyk, szef labelu, kurator). Stąd jestem rad, że udało mi się wyszarpnąć od niego choć garść refleksji o ideach, postawach twórczych, „młodych-gniewnych”, krytyce i oczywiście o samej muzyce.
Kiedy i w jakich okolicznościach rozpoczęła się historia Mik Musik!? Pamiętasz swoje motywacje, które towarzyszyły Ci 20 lat temu, czy nadal są aktualne?
WK. Ech, zacznę najkrócej jak mogę - było Mołr Drammaz, była nagrana muzyka, nikt jej nie chciał wydać, więc wydaliśmy ją w końcu sami. Potem jeszcze kilkakrotnie ta sama sytuacja, aż stwierdziliśmy, że nam nikt inny nie jest potrzebny, że świetnie sobie radzimy, więc zaczęliśmy także pomagać przyjaciołom. I się zrobił boom. Od pierwszych kaset Mołrów do pierwszej płyty kogoś spoza zespołu upłynęło jakieś pięć lat.
Czy przez te 20 lat spędzonych w polskim niezalu nie znudziła Ci się jeszcze ta ciągła walka o przetrwanie? W pewnym momencie Mik zawiesił swą działalność. Pojawia się czasem zwątpienie?
WK. Och, niebywale mnie ona nudzi! Ale mimo tego, że całkiem sporo moich różnych płyt i nagrań w tym czasie było wydanych także w różnych labelach, w zasadzie na całym świecie, nie zmieniło tego, że abym mógł działać tak jak potrzebuję, z taką intensywnością i częstotliwością, to muszę to robić sam dla siebie i moich najbliższych współpracowników. Zwątpienie pojawia się codziennie, może tylko na trasach koncertowych jak jest fajnie czasem się o tym nie myśli, bo podróże podniecają i kształcą, i dają nadzieję. Ja jednak z muzyki od dłuższego dość czasu żyję, choć może brzmieć to jak absurd. Pomagają w tym nie tylko koncerty, a tych raz mało, raz dużo, często w ogóle, ale także moja działalność kuratorska dla kilku festiwali, a jak już się dam skusić na zrobienie jakiegoś dizajnu, to są to głównie okładki płyt. I tak się to kręci, ale musiałem zaakceptować fakt, że czasem jest mówiąc wprost biednie, że trudno związać koniec z końcem. Jednak żeby to wszystko robić jak należy, to nie mogę tego traktować jako hobby po robocie w dzień, i tak pracuję na dwie szychty na ogół. Na szczęście od czasu do czasu przychodzi moment prosperity i można chwilę odpocząć. Jest to nieustanne balansowanie na ostrej krawędzi. Ale to mobilizuje i czyni życie kreatywnym. Wiem, brzmię jak idealista, sorry.
Mika zawiesiłem, bo miałem dość. Z różnych powodów. Ale potem miałem dość tego, że nie dzieje się tak jak chcę i go zrestartowałem. To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Restart zdarzył się dość nieświadomie w momencie, kiedy polski tzw. niezal zaczął rozkwitać. Przy okazji staram się nie popełniać starych błędów, działać dojrzalej, z inną wiedzą i świadomością, co oczywiście jest raczej trudne, bo świat to świat.
Jak na przestrzeni dwóch dekad, zmieniała się niezależna scena w naszym kraju z perspektywy Wojtka Kucharczyka - wydawcy, muzyka, słuchacza?
WK. Tutaj akurat trzeba by napisać książkę. Czy zdajesz sobie sprawę, jak ogromny i złożony to obszar? Przy okazji, od braku telefonów na sznurku i internetu w filmach science-fiction, do internetu w każdym telefonie, od komuny po dekadencki kapitalizm, to przecież są zmiany tego rzędu, jakie zajmowały kiedyś tysiąclecia między erami dajmy na to kamienia łupanego a brązu, to jest cała wieczność. Cieszę się, że dane jest mi być na Ziemi w takich czasach, działać i robić swoje, ale czasem to jest nie do ogarnięcia o analizie nie wspominając.
To w takim razie co się nie zmieniło?
WK. Zmieniło się wszystko, poza kilkoma uniwersalnymi i ponadczasowymi kwestiami typu, że liczą się oryginalność, cierpliwość, uczciwość i jakość, że im bardziej jesteś charyzmatyczny i jesteś sobą, tym lepiej. Mik działał zawsze na uboczu wielkich zdarzeń i dlatego przetrwaliśmy. Zawsze przychodzi mi na myśl przy tej kwestii, że to nie dinozaury przetrwały kataklizmy, tylko małe myszki. I to jest moje credo. Jestem małą myszką. Fajnie, bo widzę, że tych myszek, muszek i innych niewielkich muszelek ostatnio przybyło. Kiedyś wydawanie to był „biznes“, teraz to jest sposób na życie, z wszystkimi tego konsekwencjami. Zauważyłem ostatnio coś ciekawego - kiedyś DIY labele były zakładane przez samców alfa samotników, owszem czasem się pojawiał w niektórych w miarę rozwoju zespół biurowo-magazynowy itd., ale to była i jest rzadkość, a obecnie jako rodzaj panującej zasady widzę, że nowe wytwórnie są prowadzone przez pary chłopak i dziewczyna, nawet jeśli oficjalnie tego nie widać a widzialnym „szefem“ pozostaje ten czy tamten, to wystarczy nieco bliższy kontakt i widać, że bez drugiej połowy to nie byłoby to samo. To piękne, bliższe życia, egalitarne, utylitarne i sympatyczne. Przykłady? BDTA, Wounded Knife, Jasień, Audile Snow…
Zarówno Ty jak i Mik nigdy nie szliście na układy z publicznością, a jednak zawsze odnajdywałeś się w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie. Wciąż trzymasz rękę na pulsie. Instynkt?
WK. Instynkt i zainteresowanie światem. Uważam też, że poszukujący muzyk, a za takiego się uważam i takich do współpracy dobieram musi także rozumieć, że tworzy swój własny kontekst, więc to także działalność edukacyjna. Trzeba innym tłumaczyć, dlaczego coś się robi, a pytania są często o wysokim poziomie niedorzeczności, np.: „przecież takiej muzyki nie ma, czemu to robisz?“. No kurde jak nie ma, jeśli ją słyszysz? Zatem nie tylko edukacja na zasadzie poznaj nowe, dowiedz się, ale po prostu otwieranie ludziom uszu i oczu na światy o których istnieniu wcześniej nie wiedzieli. Wielu się oswoi, kilku zostanie przyjaciółmi i fanami, jeszcze więcej odwróci się od razu lub za chwilę, ale ja wiem, że zrobiłem swoje.
Co do trzymania ręki na pulsie - bawi mnie testowanie we własnym studio pomysłów innych, badanie co ja mogę z nich sam dla siebie wyciągnąć pozostając sobą, powiedzmy że to taki poszerzony rodzaj plądrofonii, w te klocki Mik akurat jest naprawdę sprytny. Do tego dochodzi aktywność, bycie w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie jak zauważyłeś, definitywnie. Nie jesteśmy także leniwi, jesteśmy tytanami pracy. Więc jak mogłoby nie być efektów?!
Ale podkreślę - Mikowi świetnie jest na pozycji outsidera, troublemakera, czasem może nawet estetycznego awanturnika. Nie jest ważne, czy fanów jest 10 czy 10000, ważne, że wiedzą i chcą wiedzieć o co nam chodzi i mają z tego przyjemność. TO NIE JEST BIZNES.
Kucharczyk dzisiaj to bardziej wydawca, twórca, czy animator? Co jest dla Ciebie bardziej inspirującym wyzwaniem?
WK. Nie rozdzielam tego, robię co jest do zrobienia. Tak jak olewam stylistyki, style, mody, dominujące trendy i inne pierdoły, nie dzielę sztuki na dziedziny, tak się nie zastanawiam kim jestem, poza tym, że robię wszystko w zgodzie ze sobą i moim dość pokręconym w świetle ogółu lewicowo-darwinistyczno-sciencefiction światopoglądem. Robię, pracuję, myślę, poszukuję, popełniam błędy, odnoszę mniejsze i nieco większe sukcesy, nie stoję w miejscu. Nie idę na układy, idę na sojusze a nade wszystko na przyjaźń i kreatywność.
Awangardowe techno z Mika, w mojej opinii posługuje się na tyle oryginalnym językiem, że urasta do rangi zjawiska, na tle tego najbardziej kreatywnego obecnie nurtu muzyki elektronicznej. Produkcje RSS B0YS, Kucharczyka, Wilhelma Brasa, Iron Noir charakteryzujące się mocną repetycją, brudnym, surowym brzmieniem, tworzą odrębny, unikalny, choć niełatwy w odbiorze język. Wydaje mi się, że od lat 90 i erupcji yassu, polska muzyka nie mówiła tak oryginalnym językiem.
WK. Prawdę mówiąc nie sądzę, żeby to w ogóle było techno. A że zawiera ta muzyka elementy tego czegoś? Zawiera także wiele innych pierwiastków, każdy z wymienionych artystów na dodatek realizuje to kompletnie inaczej. Technowe elementy były już w starych nagraniach Mołr Drammaz, czy w moim solowym Retro*Sex*Galaxy czy w Complainerze, ale wtedy na to się nie zwracało takiej uwagi, bo techno było w pełnym odwrocie, było wręcz obciachem. Potem jak się stało znowu popularne nagle te sprawy wypłynęły na wierzch. Więc na wspomnianej powyżej zasadzie żonglerki trendem podkręciliśmy niektóre warstwy przy okazji mając z tego przyjemność, publika zaczęła w tym pływać, więc podkręciliśmy dla zabawy to jeszcze bardziej, żeby wykrzesać dużo więcej energii, sprzężenia zwrotnego, jeszcze więcej tańca, bo taniec jest bardzo ważny w życiu. Tak patrząc jeszcze na kwestie ewolucji stylu, to RSS B0YS w Miku wdepnęli w to najwcześniej, mam na myśli to całe „nowe techno“, tak naprawdę zanim w ogóle stało się popularne, wydaje się, że w ogóle wpłynęli nawet trochę na tą popularność, krzewili taką stylistykę. Teraz tego pełno, więc oni oczywiście skręcają w inną, jeszcze bardziej nieoczywistą stronę.
Dzięki za tak pozytywną ocenę, wspominasz oryginalność, to ważna dla mnie sprawa bardzo, bycie osobnym. To trochę masochizm i utrudnianie sobie życia, ale też tylko dlatego od lat jeździmy po świecie, bo jesteśmy „precyzyjnie wyraźni“, nikogo nie kopiujemy, a jeśli cytujemy, nawiązujemy, przerabiamy to po swojemu, dla podkreślenia kontekstu oryginalności. No i jeszcze poczucie humoru. Nie cierpię polskich kabaretów, ale śmiać się ze świata muszę. Dlatego też nie lubię, gdy pewne sytuacje rzucone w eter przez Mika są traktowane śmiertelnie poważnie. Nawet śmierć nie jest śmiertelnie poważna. Jesteśmy tu tylko przez chwilę i całe szczęście. Zacytuję klasyka: Zdarza się.
Wymyślony przez Ciebie slogan „Do Techno się kurde nie siedzi” wdarł się do niezalowej nomenklatury. Pojawiają się jednak zarzuty, że Mikowcy wcale nie grają techno.
WK. Jak wyżej - no bo nie gramy. Gramy swoje. Nie tworzymy scen, kręgów, lóż. Jesteśmy wolni. I zbyt szybcy, żeby się zasklepić w jakiejś stylistyce. Czasem używamy normalnych słów, żeby w ogóle móc pogadać, bo nasza cywilizacja uwielbia schematy i uśrednienia. Z niewieloma osobniczkami i osobnikami można mieć łatwy kontakt telepatyczny.
Oprócz tego, jakże oczywistego do wychwycenia fundamentu brzmienia Mik Musik!, jakim jest zadziorna i bezkompromisowa elektronika, drugim niezmiernie istotnym jest … folk. Począwszy od Bębniarzy z Kraju Mołr, aż po RSS B0YS wątki muzyki etnicznej, zwłaszcza afrykańskiej dość wyraźnie poruszane są na kolejnych wydawnictwach. Czy wynika to z fascynacji rytmem, wspólnym rdzeniem tych odległych estetyk?
WK. Jestem ejtis kid, bez syntezatora i drummaszyny nie ma żadnej zabawy. Ale prawdziwy wstrząs i zmianę odczułem dopiero gdy trafiłem na nagrania dokumentalne z Afryki i Ameryki Południowej, dopiero wtedy do mnie dotarło, czym muzyka może być i zaczęło się wychodzenie ze sfery estetyki do sfery komunikatu i energii. I niech to będą te bazy. To całkiem wszystko proste.
Rytm jest ważny, kiedyś był najważniejszy, snułem teorie o tym, że rytm jest pierwotny, a melodia jest wynalazkiem cywilizacyjnym, dlatego jest gorsza, dlatego Mołr ją w zasadzie kompletnie odrzucali. Teraz się tym nie przejmuję. Lubię to po całości, stosuję na co mam w danym momencie ochotę, wszystko zależy nad jakim aspektem się zastanowić. Ale rytm też najlepiej odczuwam, jestem bębniarzem, perkusistą, powoli dochodzimy do takich instrumentów, gdzie to wszystko można pięknie połączyć, możesz zagrać na bębnach piękne harmoniczne drony jeśli tylko chcesz, możesz grać na sekwencerze tak, jakby to był akustyczny bęben. Koło historii się lekko zamyka, nic nie wydaje się być tym czym było. Zacznie się odkrywanie na nowo. Świetnie.
Jestem przekonany, że jesteś zasypywany lawiną demówek. Sam wysłałem Ci takową około 2002 roku. Jeśli jestem w stanie dobrze odtworzyć z pamięci twoją odpowiedź, to brzmiała mniej więcej tak „nie możemy Ci zagwarantować niczego, a jeśli jesteś zainteresowany robieniem kariery to źle trafiłeś”. Mik.Musik.!. od zawsze funkcjonował jak jedna wielka rodzina, skupiona wokół grona zaledwie kilku artystów. Nie jest łatwo trafić tutaj z zewnątrz. Takie ograniczenie to wynik możliwości wydawniczych labelu, czy słabości repertuaru, który dostajesz?
WK. Nie, żadnej lawiny nie ma, bo od dawna pracowałem na to, żeby tej lawiny nie było. Ostatnio zabawnie zdarzyło się, że przyszło coś z Peru i Boliwii i nad tym się pochylę, niekoniecznie żeby to od razu wydać. Ale generalnie DEMOS NOT ACCEPTED tutaj. Mik to rodzaj grupy, zespołu, kolektywu starych kumpli o zbliżonym poczuciu humoru, może właśnie rodziny, braterstwa, którzy zjechali ze sobą w niektórych wypadkach już dziesiątki tysięcy kilometrów po różnych bezdrożach. Do takiej bandy nie można się łatwo wkręcić, to jest specyficzny gang. Próbowałem przyjąć młodziaków, ale to często się nie kończyło ani dobrze, ani sympatycznie, powiedzmy że inna hierarchia wartości i zgoła inne cele w życiu. Więc nie poszukuję, aczkolwiek nie mówię nigdy. Starzy mogą też zdemoralizować młodziaków, dać zły przykład, albo dobry, ale w złym momencie, czyż nie? Niestety ta różnica pokoleń jest już realna, mam dzieci w wieku obecnych debiutantów. Jest też kwestia działania na równych zasadach, a jak można wypłacać i oferować te same warunki komuś, kto działa od ćwierć wieku w „branży“ tyle samo co naburmuszonemu debiutantowi? Nie kuszę losu. Oczywiście gdyby sytuacja finansowa była różowa a wręcz rozwojowa, to łatwiej byłoby pomagać startującym. Obecnie jeśli dobrze idzie to Mik może wydać ze 2-3 tytuły w roku, nie liczę mniejszych online akcji, ale tak na pełnej parze i całą naprzód. Może dojdziemy nawet do jednego tytułu rocznie. Muzyki i tak jest za dużo i ta fala nie będzie maleć. Im jestem starszy tym bardziej łaknę jakości, a że wiem niemało, to praca zabiera mi coraz więcej czasu, bo chcę dokładniej, no a sił jakby mniej, co jest dość oczywiste, więc wszystko trwa. Ale to jest dobre, rozważne, dokąd się niby spieszyć? Jeśli ma powstawać muzyka, która obroni się za kilka lat, to nie można szybko, nie można na już. Takie rzeczy też robimy, są one dawaniem znaku, że jesteśmy, przypominaniem, działaniem PR, ale kamieni milowych nie da się wypuszczać co miesiąc.
Faktycznie, nie jesteś typem wydawcy - łowcy talentów, przez dwie dekady działalności przez Mik przewinęło się niewielu debiutantów. Czyżbyś nie miał zaufania do młodych?
WK. No cóż, mam powoli problem z różnicą pokoleń, bez mała ćwierć wieku to długi okres w historii świata. Główna różnica ideowa między kumplami w moim wieku, a debiutantami, początkującymi, pretendującymi o te 20-25 lat młodszymi jest taka, że my to utopijni ideowcy, a młodzież pragnie szybkiej kasy oraz wygodnego życia. Oczywiście to ogromne uproszczenie na potrzeby tego krótkiego wywiadu i nie mam zamiaru nikogo bezpodstawnie urazić, żebyśmy się tu rozumieli, znam oczywiście kilku wspaniałych młodziaków, także w tej branży, ale nie piszemy tutaj rozprawki poważnej psychologicznej, czyż nie? Znam też niezłe potwory, które z Mika musiały zmykać, bo psuły zabawę, zostało im podziękowanie. Poza tym nie mam siły na niańczenie kogokolwiek, nie prowadzę też szkoły, nie mogę poświęcić odpowiedniej ilości czasu, aby kogoś ukształtować, przygotować do „kariery”, wytłumaczyć na spokojnie na czym to wszystko polega. Oraz nikogo do niczego nie zmuszam. Wolę współpracować we wspólnych projektach z artystami dojrzałymi, bo można pominąć etap szkolenia, dyskusje są wyższego klucza. Ale też nigdy nie mówię nigdy.
Ach, zapomniałbym! Oczywiście w Miku mamy legendarne
tytuły z udziałem dzieci: Mołr Drammaz prezentują
„to.je.take.co.take.to“ i Asi Mina „Wybiegły“, obydwie są przede
wszystkim dziełem mojej siostry Asi Bronisławskiej, czy też wynikiem jej
powszedniego życia, ona zajmuje się na co dzień alternatywną edukacją
muzyczną dzieci i nie tylko, i robi to wyśmienicie. Ale to dość
specyficzny i osobny wątek, ja się na nim znam o tyle o ile. Daję teraz
ten przykład po to, żeby powiedzieć, że Mik nie powinien być kojarzony z
dziadkami undergroundu tylko i wyłącznie. Nie demonizujmy kwestii wieku
aż tak bardzo.
Co do młodzieży jeszcze, to rozgraniczam tutaj kwestie pracy dla Mika i w Miku a mojego zainteresowania ich działaniami. Chętnie wybieram młodych geniuszy w moich działaniach kuratorskich, np.: w moim zestawie wybranym na scenę Carbon Central na Tauron Nowa Muzyka jest Mikołaj Tkacz, Karolina Karnacewicz, Souvenir de Tanger… może nie są to absolutni debiutanci, bo żeby zagrać na dużym, istotnym festiwalu jednak trzeba mieć już jakiś bagaż doświadczeń i wstępne sukcesy, ale nie są to starzy wyjadacze na pewno, dopiero zaczynają być nieco szerzej rozpoznawani. Lubię też młodych wydawców, wnoszą powiew świeżości i pozytywną, mobilizującą konkurencję. Staram się pomagać gdy ktoś poprosi, na różne sposoby.
A obserwujesz w ogóle prężnie działającą scenę „klubowego” techno w naszym kraju? Dostrzegasz na niej coś interesującego?
WK. Nie bardzo obserwuję, to dobrego co ma do mnie dotrzeć i tak dotrze. Ostatnio raczej mnie zaczyna martwić, że znowu jakby się zaczyna to wszystko zamykać, że nie ma odpowiednio dużego przepływu. Jedne kluby biorą tych, ale już nie biorą tamtych, podobnie festiwale - zagrasz na Offie, to już nie na Audioriver. Potem część się lubi a część nie, bo ci za mroczni, ci za dziwni, a ci za weseli. A ja strasznie nie cierpię systemu kastowego! Mik ma zupełnie źle w tym kontekście, bo gdzieś tam ktoś pisze, że grają techno, a oni mówią że nie grają, publika nie ma czasu się zastanawiać, więc na koniec ponowne zamieszanie. I jakkolwiek zamieszanie jest dobre, bo najgorsza jest nuda, to łatwa praca to nie jest. A co jest dobrego? Że tego jest naprawdę dużo, na wysokim poziomie, bez kompleksów, w najróżniejszych odmianach, że są w tym starzy i zupełnie młodzi. I że publika już dużo z tego pojęła, również prosty fakt, że należy artystów wspierać na różne sposoby, chociaż oczywiście w raju nigdy żyć nie będziemy. I na szczęście nie o to chodzi. Jest ciekawie. I coś z tego więcej wyniknie.
Ostatnio na bakier Ci z krytyką muzyczną w Polsce. Gdzie widzisz słabości pisania o muzyce? Czy według Ciebie krytycy są przeszkodą, czy ułatwieniem w kontakcie ze słuchaczem? I co z kwestią odpowiedzialności za słowa, jak ją postrzegasz u recenzentów?
WK. Tej odpowiedzialności nie widzę, generalizując. I to właśnie często boli. Krytyk rzuca jakieś słowo, które potem może się latami za artystą ciągnąć, psuć mu kierunek. W mikowej historii czymś z czym chyba do dziś nie wygraliśmy było wrzucenie Mołrów do worka „postindustrial“, a nie mieliśmy i nie chcieliśmy mieć z tym stylem nic wspólnego, z żadnym stylem nie chcieliśmy mieć nic wspólnego. Zatem łatanie indolencji prostymi łatkami, skojarzeniami podstawowymi. A ja wolę „nie wiesz, to się zapytaj“, szczególnie teraz to jest proste, wszyscy siedzą na fejsie. Nie mogę np.: zaakceptować, że o kimś pisze się w recenzji, że gra na instrumencie X, kiedy on gra na instrumencie Z, na którym to gra się absolutnie inaczej niż na tym X, więc np.: pewnych rzeczy się nie da na nim zagrać, a krytyk pisze, że było źle zagrane, kiedy przecież się nie dało zagrać dobrze, bo się w ogóle nie dało, bo tego instrumentu tam nawet nie było. Więc wiesz, takie różne bzdury wynikające z prostej niewiedzy, a bzdury bolą, to są często w zasadzie prawie pomówienia. Krytyk powinien być najpierw kimś, kto wie wszystko, a dopiero potem oceniać innych i jest to wg mnie zupełnie podstawowa logika. Nie tłumaczy kogokolwiek, że „ale on pisze za darmo“, sorry, to już zupełna głupota, niech więc może w ogóle nie pisze, jeśli złe pisanie argumentuje pisaniem za fri, szkodzi sobie i innym. Proste.
Ale nie przesadzałbym ze stwierdzeniem, że mam na bakier, z rzadka się naprawdę uniosę i tylko wtedy jak coś naprawdę zabodzie, wiem, że publiczną kłótnią się niewiele załatwi, jeszcze rzadziej zdarza mi się polemizować z recenzentami prywatnie, też tylko w szczególnych sytuacjach, niekoniecznie jak ktoś coś negatywnego powie, także jak coś ciekawego, co warte jest szerszego wytłumaczenia, jakaś nowa wizja, teoria... Wielu piszących najnormalniej w świecie lubię, także prywatnie, rzucili się na ciężki kawałek chleba podobnie jak ja, ale też nie boję się powiedzieć jak gdzieś coś nielogicznego albo błędnego widzę. W ogóle za mało jest prawdziwej dyskusji a za dużo poklepywania po plecach, więc z przyjemnością czytałbym od czasu do czasu rzeczowe, poparte ciekawymi argumentami recenzje na minus mikowych wydawnictw, bo wtedy można się czegoś dowiedzieć, zatrzymać, przemyśleć. No ale na razie do tego dość daleko chyba, mam też nadzieję, że mikowe płyty zawsze będą choć lekko powyżej średniego poziomu i na wiadro pomyj nie zasłużymy.
Bo to jest też tak, że muzyk nawet w słabą płytę musi włożyć masę pracy, energii, zachodu i pieniędzy, żeby ta czy inna płyta powstała. Więc wymagam od recenzentów i opisujących te płyty i koncerty także pracy i wysiłku, chociaż ta i tak nigdy adekwatnie równa do tej włożonej przez muzyka nie będzie. Dopiero ten kto napisze o artyście tym czy owym książkę, będzie mógł swą ilość pracy porównać. To temat na osobny wywiad, więc proszę o wybaczenie Droga Krytyko, że tak krótko i po macoszemu, myślę że się rozumiemy.
W dość powszechnej opinii, scena niezależna w Polsce rozwija się. Co raz więcej wykonawców wydaje zagranicą; co raz więcej recenzji pojawia się w „zachodnich” opiniotwórczych mediach; w kraju zaś nagrywa się co raz więcej świetnych albumów. Ma się wrażenie, ze Polacy porzucili kompleksy, które przez lata ograniczały ich jedynie, do słabego naśladownictwa zachodnich trendów. Czy skłoniłbyś się do takich hura-optymistycznych opinii, czy byłbyś ostrożny w szafowaniu podobnymi argumentami. Niedawno występowałeś na berlińskim Transmediale, jaki jest odbiór polskiej muzyki zagranicą? Czy fascynacja naszą muzyką wychodzi ponad kategorię „ciekawostki ze wschodu”? A może to zagranicą słuchacze są bardziej gotowi na naszą muzykę niż tu w Polsce? Jakie są twoje spostrzeżenia w tej materii?
WK. Wielowarstwowo. Tylu świetnych wykonawców o widzialnym statusie w PL jeszcze nigdy nie było, wielu z nich ma realne szanse na chociaż niewielką karierę, nawet na tzw zachodzie (o wschodzie nie zapominając). I ta cała zagranica bardzo powoli zaczyna to dostrzegać. Najlepiej jak to się dzieje na zasadzie ewolucji - ja mam kontakty z różnymi organizatorami i promotorami od lat, ale oni musieli zobaczyć nowy etap, odświeżenie, nową jakość, właśnie to absolutne porzucenie kompleksów, żeby w to wszystko wdepnąć głębiej. Więc jak dla mnie nie dzieje się tu żadna rewolucja, to są tylko naturalne efekty ciężkiej pracy po drodze. Hurraoptymistą nie jestem, bo nie mamy teraz 1969 ani nawet 1989, kiedy to wszystko wydawało się możliwe, teraz raczej widzi się upadek szołbiznesu, jakieś agonalne podrygiwania, albo zagarnianie wszystkiego przez niewielki procent największych, którzy dlatego mogą zagarniać, bo zdążyli się dorobić dzięki staremu systemowi, kiedy płyty jeszcze się sprzedawały. Kiedyś była lepsza dystrybucja, pieniądze dzielone bardziej sprawiedliwie, obecnie zapomnijmy o tym. W to weszły także różne instytucje rządowe, a jeśli rządowe, to znaczy upolitycznione, więc będą wybierać tylko tych, którzy im się podobają i dalej gromadzić kasę tylko dla najsilniejszych. Zatem zapomnij o równości, o szansach. Drugich Rolling Stonesów ani nawet Depeche Mode już nie będzie, to jest sytuacja ogólnoświatowa. Ale to też jest świetne pole dla najwytrwalszych i broniących jakości, to zawsze wypłynie na wierzch i wygra, święcie w to wierzę. A żeby w tym być nie trzeba zarabiać milionów.
Póki co nie chcę niczego stwierdzać kategorycznie. Staram się być czujny, obserwować rozwój wypadków w tym samym czasie nie zaprzestając pracy ani na chwilę. Bardzo wierzę w przyszłość, ale z drugiej strony nie zdziwiłbym się, jakbyśmy wszyscy razem zginęli nagle i nieoczekiwanie w jednym wielkim wybuchu, bo nasza cywilizacja i kilka okolicznych raczej nie idą w dobrym kierunku. Wierzę w przyszłość, bo wierzę w moc i siłę przetrwania. Także przyrody.
Chciałbym powrócić do twojego świetnego instynktu muzycznego i zapytać czego będziemy słuchać za 5 – 10 lat?
WK. To moje marzenie, żeby doczekać tego momentu, że usłyszę coś, czego NAPRAWDĘ nigdy wcześniej nie słyszałem. Póki co jest jednak ciągle dreptanie w miejscu, jak już ktoś wymyśli nowy sposób jakiś, to i tak to realizuje na starych instrumentach i retromania i tak się wkrada. Ale tylu ludzi tak ciężko pracuje, że coś z tego musi kiedyś wyniknąć. W tym sensie XXI wiek się jeszcze nie zaczął, ciągle wałkujemy poprzedni, więc chciałbym za te kilka lat usłyszeć coś, co jest z teraz i tylko z teraz, co nie znaczy, że zerwało z przeszłością. Może nawet to coś nowego przyjdzie właśnie z odczytania na nowo historii muzyki, z jej odmitologizowania, wywalenia niektórych starych idoli do kosza. Ja osobiście wierzę, że to przyjdzie z tak zwanego Trzeciego Świata, bo nasza cywilizacja umiera i być może na nic innego nie zasługuje, a tam wzrasta wibracja. Smutna konstatacja na koniec? Czy ja wiem czy smutna? Nawet jakby, to czy ktoś powiedział, że tak nie wolno? Już wyżej wspominałem, że natura zawsze wygrywa. I całe szczęście!
Na zakończenie zdradź zatem, największą tajemnicę polskiego niezalu. Kto oprócz Ciebie tworzy RSS B0YS?
WK. Och, nie uważasz, że to byłoby stanowczo zbyt proste? Więc ani nie potwierdzę, ani nie zdementuję plotek kim jest B0Y 1 czy B0Y 2, bo to sprawa superwysoce skomplikowana kim oni tak naprawdę są i nie mówię tutaj o problemach z tożsamością, bo tych nie mają, chodzą wbrew pozorom twardo po ziemi. Przede wszystkim nie ma to najmniejszego znaczenia, ich nazwiska. Kimkolwiek by nie byli odnieśli sukces muzyką a nie szczerzeniem się do selfie. I z tego co wiem, i co popieram, tak właśnie ma zostać do samego końca. Eresesy to projekt absolutnych frików, ciągle podlegający burzliwej ewolucji, będzie zaskakiwał jeszcze nie raz. Jak uznają, że chcą coś ujawnić, to to zrobią. I nie będzie to moja sprawa. Ja tylko pomagam ile jestem w stanie. Jestem głównym wydawcą ich muzyki, pomagam czasem przy sferze wizualnej, jestem także nieoficjalnym ale pełnomocnym managerem, zdarza się że coś w ich imieniu wrzucę na fejsbukowego profila. I dobrze mi z tym, tym bardziej że siłą rzeczy znam ich plany, a te są cokolwiek szalone, piękne i odważne…
Dzięki Wojtku za rozmowę i poświęcony czas.
WK. Pozdrawiam i dziękuję za zainteresowanie.
Rozmawiał Bartosz Nowicki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz