Daisuke Yoshimoto Eros i Tanatos Foto: Bartosz Nowicki 2008 |
Tak się dobrze składa, że mój
nowy wpis świetnie łączy się z poprzednim dotyczącym Mariny Abramović .
Oto bowiem w Łódzkim Domu Kultury
miałem okazję uczestniczyć w spektaklu butoh,
który w swojej
naturze jest aktem równie szczerym, brutalnym i bezkompromisowym jak body art,
niedoskonale zaś skomponowany staje się wypaczony i niewiarygodny.
Przedstawienie Kyoukatabira of Body z udziałem mistrza butoh Daisuke Yoshimoto, współpracownika nieżyjącego
już wielkiego Kazuo Ohno miało być (przytaczając
tekst napisany do spektaklu przez samego aktora) zaproszeniem widzów do
odzwierciedlenia swojego serca, do zagłębienia się w zwolnione ruchy aktora,
nie pozwalając na zatrzymanie się na powierzchni…
Po raz
kolejny uczestniczyłem jako widz w spektaklu butoh, po raz drugi zaś miałem szczęście oglądać występ
samego Yoshimoto. Wcześniejsze jego przedstawienie Eros i Tanatos
sprzed czterech lat w Galerii Manhattan dało mi większą satysfakcję
wniknięcia w głębię natury butoh, dotarcia do
epicentrum bólu i radości, ciała i duszy tancerza.
Kanwą Kyoukatabira of Body jest białe kimono, używane do chowania zmarłych w obrządku buddyjskim. Owo
kimono za pomocą swojego ciała Yoshimito tka, wykańcza, zakłada, zrzuca, by
finalnie zniszczyć.
Punktem wyjścia zaś jest szaleństwo
karykaturalnej kurtyzany krążącej nerwowo po sali balowej przy taktach rzewnego
Walca nr. 2 Dimitrija Shostakovitcha.
Ten element groteski zostaje zrównoważony złowieszczym gderaniem wron,
które powoli zabierają nas w zaświaty. Zapada ciemności i cisza. Zaczyna się przemiana.
Zaczyna się butoh. Życie przeplata
śmierć, a ciało i dusza zapada się w mrok. Następuje druzgocąca metamorfoza.
Butoh ewokuje
pierwotne i naturalistyczne instynkty. Jego odbiór odbywa się w przestrzeni
pozawerbalnej, zaś jego interpretacja jest oparta na intuicji i intensywności
przeżyć, w trakcie spektaklu.
Odczytanie bywa bardzo zindywidualizowane
i emocjonalne; niejednorodne, ulotne, otwarte na niedopowiedzenie. Odbywa się
poprzez empatie z ciałem i zmysłami tancerza. Jedynie silna więź łącząca
tancerza z widzem jest mostem umożliwiającym pełny odbiór przedstawienia,
jedynie to współodczuwanie jest drogą wiodącą do katharsis.
Do tego niezbędna jest pełna
ekspresja i bezkompromisowość pozwalająca uwierzyć widzowi, że autor
rzeczywiście balansuje na granicy życia i śmierci, a nie tylko odgrywa tą scenę.
Artysta pozbawiony z jakiegoś powodu
tego daru staje się nagi, śmiertelny. Zostaje pozbawiony idei, którą reprezentuje.
Przytłumiona ekspresja obnaża aktora i jego dzieło.
Yoshimoto pomimo momentów, w których
wspinał się na szczyty swojej ekspresji, nie przeszywał wzrokiem i nie
elektryzował tańcem, a napięcie budowane przez niego nie było na tyle intensywne, aby
wstrząsnąć.
Bliższy był kokietowania publiczności
niż trzymania jej za gardło. Jego taniec za mało ekspresyjny, aby choć zbliżyć
się do katartycznych przeżyć. Bardziej
ironiczny i ludyczny niż radykalny i bezwzględny.
Dystans stworzony pomiędzy aktorem a
jego rolą okazał się zbyt duży, aby w pełni wniknąć w spektakl Yoshimoto. Na domiar złego
pozbawiony odium ekspresji odsłaniał to, co powinno być zasłonięte -
starego błazna turlającego się po podłodze.
Celowo używam słowa błazen, bo choć
słowo to ma bardzo pejoratywny wydźwięk to jednak oznacza postać nagą, bardziej
tragiczną niż zabawną. Jedyną bronią błazna jest satyra, która nie należy
jednak do wachlarza środków wyrazu butoh.
Stąd dysonans, który dźwięczał mi w
głowie przez cały spektakl, dysonans, który nie pozwolił aktorowi
dokonać na scenie transgresji, będącej istotą butoh. Mnie zaś nie
pozwolił na empatie z tancerzem i pozostawił w przykrej obojętności.
Daisuke Yoshimoto Kyoukatabira of Body
Łódzki Dom Kultury 10.11.2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz