A może by tak pogodzić się już z Jazzpospolitą i jej muzykami, którym nie szczędziłem utyskiwań na łamach M/I Kwartalnika Muzycznego. Po gazecie wszak nie pozostał nawet sentyment, a zespół niestrudzenie wciąż gra i robi swoje. A może by tak uszanować i docenić w końcu elegancki styl kwartetu? Polubić i niż zarzucać, że zbyt zachowawczo i odtwórczo podchodzą do jazzu. Okazja nadarza się do tego wymarzona, Jazzpospolita właśnie nagrała swój najlepszy album.
Tak bardzo jak do tej pory podziwiałem elegancję kompozycyjną i brzmieniową zespołu, tak równie mocno mierziło mnie jego trzymanie się schematów poprawności, brak szaleństwa, czy artystycznego zatracenia. Wobec nowej płyty zespołu, moja ocena wcześniejszych poczynań zmienia nieco swój krytyczny wydźwięk, bo uświadomiłem sobie, że bez tego, nie do końca przeze mnie docenianego akademickiego fundamentu, szlifowania formy, kompozycji i instrumentacji, nie byłoby dzisiejszego sukcesu zespołu.
Zdecydowanie zgodzę się z recenzjami „Humanizmu”, które do tej pory wpadły mi w oczy. Recenzenci słusznie spostrzegli bowiem, że Jazzpospolita to zespół zmieniający się z płyty na płytę. To prawda, kiedyś grali niczym nieopierzone świeżki, nieco chaotycznie, ale z ambicją odnalezienia swojego języka („Almost Splendid”). Kiedy odnaleźli, zaczęli go modelować i wygładzać, aby uzyskać założoną poprawność i nikogo przy tym nie zaszokować. Grali zatem ładnie, elegancko i... nudno („Jazzpo!”). Dziś grają zarazem dojrzale i świeżo, i to zarówno w znakomitych instrumentalnych jazz-rockowych kompozycjach, jak i w przebojowych piosenkach, w których, zgodnie z moimi przewidywaniami (o tym niżej) świetnie się odnaleźli.
Co zatem się wydarzyło, że zespół, który wypadł już z orbity moich zainteresowań, nagle zjednał sobie we mnie wielkiego sympatyka swoich najnowszych poczynań? Być może dużą rolę w przewartościowaniu stylistyki odegrały występy przed, naprawdę dużą publicznością na festiwalowej scenie Męskiego Grania. Mam jednak wrażenie, że zmiana dokonała się przede wszystkim na poziomie mentalnym. Gdzie indziej bowiem szukać przyczyn w zespole, który od początku istnienia nagrywa i występuje w niezmienionym składzie. Wraz z ograniem i zdobywanym doświadczeniem, z Jazzpospolitej zaczęło uchodzić napięcie. Wreszcie, przy szóstej płycie (fakt, trochę to trwało ale tym bardziej wyrazy szacunku za artystyczną nieustępliwość), nie musząc nikomu nic udowadniać, zagrali tak jak lubią, czyli melodyjnie, ilustracyjnie, w bogatej aranżacji, przestrzennie, nastrojowo, ale zyskali przy tym wyczuwalny luz, który dobrze wpłynął na dramaturgię i plastyczność ich nowego repertuaru. Z muzyki Jazzpospolitej znikła tak rażąca mnie egzaltacja i słyszalna w podniosłości fraz akademicka maniera. Wreszcie też pozbyli się natrętnego podobieństwa do Jagga Jazzist w postaci piętrzących się prog-rockowych kawalkad. Teraz jeśli kogoś momentami przypominają, to choćby w brzmieniu i melodyce gitary Michała Prerwy-Tetmajera, Tortoise, lub I'm Not a Gun, a to jednak zdecydowanie wyższa półka niż norweski big band..
Ciesząc się rozpoznawalnością nawet wśród słuchaczy nie mających wiele wspólnego z jazzem, Jazzpospolita rozpoczęła udany flirt z estetyką popową. W 2014 na łamach M/I prognozowałem: „ ... brak muzycznej rozwiązłości sprawia bowiem, że utwory nabierają singlowego potencjału, który, tak jak w przypadku Wojtka Mazolewskiego, mógłby doprowadzić muzyków Jazzpospolitej do listy przebojów radiowej Trójki." I oto „Humanizm” przynosi dwa znakomite przeboje wprost nadające się do radia. Oba dynamiczne, oparte na prostych, chwytliwych motywach, świetnych refrenach, kulminacjach nastroju i z dobrymi, charyzmatycznymi wokalami w pierwszym planie. „Combination” śpiewany po angielsku przez Paulinę Przybysz, oraz „Zakamarki” z Noviką w głównej roli. Druga z piosenek mogłaby bez trudu znaleźć się w repertuarze grupy Hey. Piosenkowych motywów w pozostałych kompozycjach instrumentalnych również nie brakuje, lecz dla mnie proporcje między między nimi są na „Humanizmie” idealne. Tworzą zaskakujący i ożywczy kontrast, zachowując przy tym stabilny środek ciężkości. W kontekście flirtu z muzyką radiową, płyta z samymi piosenkami jest prawdopodobna, a jednocześnie przy takim doświadczeniu muzyków, wydaje się nieobarczona ryzykiem wpadnięcia w mainstreamowy obieg.
Czy może być ciekawie bez sięgania po awangardę? Nowa płyta Jazzpospolitej wskazuje, że jak najbardziej. Pozbawiona ciężaru i maniery, zachwyca prostotą, świetnymi partiami solowymi, spójnością stylistyczną, jak zawsze znakomitą produkcją i brzmieniem, dobrą dynamiką materiału i oczywiście wpadającymi w ucho piosenkami. Mam wrażenie, że przyjemność z grania, którą słychać w tej lekkości i spójności wszystkich wspomnianych elementów, przekłada się na przyjemność słuchania. Za taką Jazzpospolitą warto kruszyć kopie.
JAZZPOSPOLITA „Humanizm”
2017, Postpost
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz