Smakołyki (karmel, guma do żucia, masło orzechowe, miętowe lody, czy pianki marshmallows) z karty deserów serwowanych przez Zakrevską w kawiarni Transatlantyk, są zaprzeczeniem zdrowego jedzenia i naturalnych składników. Są równie syntetyczne co muzyka Poly Chain. Mają za to tę właściwość, że są uzależniające i pochłania się je w amoku. Dominującym smakiem wydawniczego debiutu Ukrainki nie jest jednak słodki, a zdecydowanie kwaśny.
Materiał Poly Chain przebiega dwoma współzależnymi, choć skrajnie odmiennymi parametrami na mapie widma akustycznego. Pierwszy jest wyrazem upodobania do wysokich tonacji, dźwięków strzelistych i piskliwych. Prophet 8, analogowy syntezator Zakrevskiej wypluwa z siebie girlandy szklistych, migotliwych arpeggiów piętrząc je w transowe repetycje. Drugi, to nasycone basem i kładzione gęstą barwą syntezatorowe podkłady. Współistnienie obu tych wątków brzmieniowych przypomina zdobną kolię, złożoną z półprzezroczystych kamieni szlachetnych, wyłożoną w stonowanym pudełku z aksamitu, które eksponuje barwę, połysk i szklistość kamieni. U Poly Chain dźwięki skrzą się i migoczą tęczowymi refleksami, podczas gdy w dolnych partiach fundament budują basowe pomruki, przypominające statyczne tła, jakie służyły Janowi Jelinkowi (i innym twórcom nurtu click'n'cuts) do nanizania na nie organicznych micro sampli. Dynamika „Music for the Candy Shop” opiera się z kolei na powtarzalności sekwencji. Materiał pozbawiony jest bowiem elementów regularnej rytmiki.
Debiut Poly Chain opiera się na kilku ciekawych paradoksach. Z jednej strony mamy do czynienia z ambientem, o czym zdaje się nam wspominać nawet trawestacja, tytułu płyty Briana Eno „Music for Airports“. Z drugiej strony, dźwięki syntezatora bezpośrednio odwołują się do klasyki acid techno. Fakt, że płyta ukazała się w oficynie Transatlantyk, potwierdzałaby jednak że mamy do czynienia z estetyką klubową. Amputowano z niej jednak kluczowy organ - rytm. Mamy zatem do czynienia z unikającą jednoznacznego sklasyfikowania, oryginalną fuzją, wykreowaną w oparciu jedynie o syntezatorowe brzmienie i kontrast miedzy kwaśnym i delirycznym pierwszym, planem, a wycofanym, często jednolitym tłem. Efekt jest unikalny, pełen napięć, dysonansów i podskórnego rozedrgania, mamiący słuchacza halucynogenną pokusą.
Tę udaną premierę, z pełnym przekonaniem stawiam tuż obok „Nielegalu” Jakuba Lemiszeskiego, na półce z napisem najlepsza progresywna elektronika 2017 roku!
POLY CHAIN „Music for the Candy Shop”
2017, Transatlantyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz