Franczak charyzmatyczny saksofonista jazz-rockowego Daktari i eksperymentalnego How-How debiutuje w dość przekorny sposób. Porzuca instrument dęty, na rzecz gitary. Nie byłoby w tym dużej sensacji, w końcu mamy do czynienia z multiinstrumentalistą, gdyby nie wyraźna zmiana w ekspresji artysty. Przejście z saksofonu na gitarę zaowocowało porzuceniem ognistych afektacji i dekonstrukcji gatunkowej. Ich miejsce zajął ciepły, melodyjny pop. Nowe, intymne wcielenie Franczaka jest niemniej pasjonujące co dotychczasowe, postarajcie się go nie przeoczyć.
Kołyszące melodie, ciepła barwa instrumentów, wyciszona ekspresja, kameralny nastrój. Dziewięć urokliwych miniatur "Long story short" to kwintesencja muzycznej lapidarności. Udana próba uchwycenia emocji i intymnego nastroju w kilku nieśpiesznych taktach. Przepis na to skromne danie jest minimalistyczny. Mamy bowiem do czynienia z chłopakiem z gitarą, wyraźnie wpisującego się w songwriterską stylizację. Siła i piękno tkwi jednak w detalach, smakowicie rozplanowanych przez Franczaka.
Tajemnicą powodzenia tego albumu jest umiejętność skomponowania wykwintnego dania z prostych składników, w oparciu o znakomicie dobrane smaki. Głównym bohaterem tego (jeśli już pozostaniemy przy nomenklaturze gastronomicznej) degustacyjnego dania, jest elektryczna gitara, wybrzmiewająca prostymi akordami, zanurzona w delikatnym pogłosie pozostawiającym dużo oddechu i przestrzeni. Okazjonalnie, dla zaostrzenia smaku Franczak proponuje mocniejszy przester i odrobinę brudu, który nadaje aranżacji uroku lo-fi. Gitarze towarzyszy męski wokal pozostający raczej w wysokich rejestrach, chwilami przypominający głos Briana Molko z Placebo. Jednak o ostatecznym smaku decydują na "Long story short" przyprawy. Niemal każdą kompozycję na płycie puentuje inny instrument, zostawiający po sobie jedynie nikły, ale jakże sugestywny ślad. A to w półświetle zabłyśnie klawisz Harmony, do złudzenia imitujący brzmienie akordeonu ("Lazing"). To niespodziewaną puentą zadźwięczy inny instrument klawiszowy; melodyka ("Crying"). W tle zamajaczy atmosferyczny klawisz ("Hiding"). Zaś innym razem kojący głos rogu dopełni nastroju melancholii ("Floating"). Całość zaś podana zostaje w kontemplacyjnym bezruchu, ze słodkim posmakiem spleenu.
Tajemnicą powodzenia tego albumu jest umiejętność skomponowania wykwintnego dania z prostych składników, w oparciu o znakomicie dobrane smaki. Głównym bohaterem tego (jeśli już pozostaniemy przy nomenklaturze gastronomicznej) degustacyjnego dania, jest elektryczna gitara, wybrzmiewająca prostymi akordami, zanurzona w delikatnym pogłosie pozostawiającym dużo oddechu i przestrzeni. Okazjonalnie, dla zaostrzenia smaku Franczak proponuje mocniejszy przester i odrobinę brudu, który nadaje aranżacji uroku lo-fi. Gitarze towarzyszy męski wokal pozostający raczej w wysokich rejestrach, chwilami przypominający głos Briana Molko z Placebo. Jednak o ostatecznym smaku decydują na "Long story short" przyprawy. Niemal każdą kompozycję na płycie puentuje inny instrument, zostawiający po sobie jedynie nikły, ale jakże sugestywny ślad. A to w półświetle zabłyśnie klawisz Harmony, do złudzenia imitujący brzmienie akordeonu ("Lazing"). To niespodziewaną puentą zadźwięczy inny instrument klawiszowy; melodyka ("Crying"). W tle zamajaczy atmosferyczny klawisz ("Hiding"). Zaś innym razem kojący głos rogu dopełni nastroju melancholii ("Floating"). Całość zaś podana zostaje w kontemplacyjnym bezruchu, ze słodkim posmakiem spleenu.
Muzyka relaksacyjna? To określenie z pewnością byłoby krzywdzące dla płyty Mateusza Franczaka. Przede wszystkim ze względu na swoje pejoratywne zabarwienie. Prawdą jest jednak, że od pierwszych taktów otwierającego album "Lazing" kompletnie zatracam się w błogim ukojeniu. Nic dziwnego, muzyk gra tu przede wszystkim nastrojem, czyniąc to z niezaprzeczalnym urokiem i elegancją. W końcu droga do serca wiedzie nie tylko prze żołądek. Pyszna płyta.
MATEUSZ FRANCZAK "Long story short"
2016, Too Many Fireworks Records