Im bardziej artysta idzie pod prąd burząc zastałe schematy, tym jako słuchacz wymagam od niego w tym geście konsekwencji i nie potrafię zadowolić się odbitym (wielokrotnie) echem nawet najbardziej udanych eksperymentów. W przypadku lidera Radiohead rewolucje (nawet kilka) mamy już dawno za sobą, a jego najnowszy album "Tomorrow's Modern Boxes" nie zwiastuje w nadchodzącym czasie żadnych kolejnych.
Pierwszy przewrót Thom Yorke dokonał wraz z zespołem albumem "OK Computer" którym nadętą i nudną stylistykę brit popu zaprzągł do popowego eksperymentu wyznaczając w pełni autorski szlak dźwiękowych poszukiwań. Przez chwilę muzyka pop znów aspirowała do miana sztuki. Najważniejsza rewolucja miała jednak dopiero nadejść. W 2000 albumem "Kid A" zespół przekroczył siebie i zaszokował cały świat, a będąc ukształtowaną i szeroko rozpoznawalną grupą wymyślił się na nowo. Połączenie wyszukanej elektroniki z pogranicza idm i ambientu, niemal całkowite porzucenie gitar, na rzecz pulsujących, klaustrofobicznych, antyprzebojowych kompozycji spowodowało, że grupa oderwała się od zastanej muzycznej rzeczywistości stając się klasą samą dla siebie. Być może w tym należy doszukiwać się faktu, że już każde kolejne wydawnictwo zespołu, solowe nagranie i poboczny projekt Yorke'a niosą na sobie i brzemię tego wybitnego albumu. Nie mogę przestać myśleć w ten sposób słysząc w 2014 na "Tomorrow's Modern Boxes" te same fortepianowe plamy ("The Mother Lode"), syntezatorowe rewresy ("Truth Ray") i wciąż tą samą artykulacje Yorke'a, które czternaście (podkreślam czternaście) lat temu olśniewały na "Kid A"
Wspominając o rewolucyjnych aktach Yorke'a i załogi, warto jeszcze z rzetelności przypomnieć album "In Rainbows" (2007), który z prekursorskiej strony ukazał możliwość zarządzania i dystrybuowania swoją twórczością (album oferowany był w internecie, za kwotę zaproponowaną przez słuchacza), a od strony muzycznej proponował powrót do gitar i pozbawione znamion przebojowości kompozycje. Albumem tym członkowie Radiohead przekornie postawili się muzycznej scenie na, której (między innymi za sprawą "Kid A") przewartościowaniu uległ paradygmat muzyki "popularnej" z gitarowej na wszechobecną, elektroniczną. Ruch ten nie był jednak na tyle wyrazisty co w przypadku "Kid A" i głównie zapamiętamy ten album ze świeżości i muzycznej bezpretensjonalności. Małą rewolucją okazał się również solowy debiut Yorke'a - wydany rok później - "The Eraser" (2006) na którym artysta wszedł w mocny alians z rytmiczną indie-elektroniką.
Tak dochodzimy do roku 2014 i płyty "Tomorrow's Modern Boxes". Po tylu latach śledzenia artystycznych wolt Thoma Yorke'a co raz trudniej podchodzić mi z entuzjazmem do jego kolejnych "objawień". Jakkolwiek, przez niemal trzydzieści lat muzykowania Radiohead i jego lider potrafili zmieniać się, wymyślając swą muzykę na nowo, tak dziś Yorke wydaje się koniunkturalny i konserwatywny jak nigdy dotąd. Wypracowując swą artystyczną wrażliwość na "Kid A" uporczywie i nieustannie pozostaje więźniem swojego stylu. Ma jednak Brytyjczyk o tyle szczęścia, (a może sprytu i wyrachowania), że za współpracownika wybrał sobie Nigela Godrich'a, który jak nikt inny potrafi kamuflować jego niedostatki w braku inwencji.
Godrich to szara eminencja, znakomity producent, tyran i tytan pracy. Jego wpływ na działalność Radiohead i samego Yorke'a z perspektywy czasu wydaje się kluczowa. Nie zaryzykuje chyba wiele, twierdząc że ten, specjalista od programowania rytmiki i edycyjnych sztuczek zasłużył na miano lidera grupy chowając się za charyzmą Yorka i wygrywając rywalizację o wpływy z innym wybitnym członkiem zespołu, kompozytorem Jonny'm Greenwoodem. O bezkompromisowości tego osobnika (Godricha) niech mówi fakt, że wszystko co zostaje zagrane na próbach przez jego macierzystą formację, jak i przez Atoms For Peace zostaje zmielone w jego elektronicznej montażowni i po znaczącej ingerencji wyplute jako materiał końcowy zgodny z jego koncepcją. Przekonać możemy się o tym słuchając płyty "Amok" kolektywu Atoms For Peace, gdzie praca dwóch zaproszonych do nagrania perkusistów (Joey Waronker, Mauro Refosco) została spreparowana i zaprogramowana zgodnie z działaniem automatu perkusyjnego obsługiwanego, (jak nietrudno dociec) przez Godricha.
Mając za sobą tak uzdolnionego i natchnionego producenta, można niemal niezauważalnie przez, kilka lat opierać swą twórczość na tym samym patencie i tej samej manierze. Godrich jako mistrz kamuflażu maskuje wstecznictwo (bo tak należy nazwać stanie w miejscu) Yorke'a, który w masce ikonoklasty cynicznie reprodukuje swą twórczość w oparciu o schematy wypracowane kilkanaście lat temu. Ileż to razy nasłuchaliśmy się już pogrążonych w szumie fortepianowych plam, rozwlekłych, meandrujących, ambientowych teł, wyziewów syntezatora, ascetycznych bitów, na których tle rozlewają się wokalne mazgaje Yorke'a. Jednak finezyjne (nie przeczę) sztuczki Godricha, za każdym razem skutecznie oszukują co mniej wrażliwego słuchacza, mamiąc go wizją obcowania z czymś świeżym i zjawiskowym.
Muszę przyznać, że mam kłopot z "Tomorrow's Modern Boxes" ponieważ doceniam błyskotliwość Godricha w próbie maskowania słabości Yorke'a i nabieram się słysząc ascetyczną i jednocześnie chwytliwą elektronikę, imponującą klarownością brzmienia i lapidarnością gestu. Chętnie też wysłuchałbym tej płyty w wersji instrumentalnej lub z innym wokalistą, bowiem charakterystyczna maniera lidera Radiohead, po tylu latach na odległość zalatuje mułem, oraz weltshmerzem gimnazjalisty. Jakby się jednak Godrich nie starał to nie jest nic w stanie zdziałać z brakiem pasji i charyzmy uderzającym z tych ośmiu kompozycji. "Tomorrow's Modern Boxes" to album skromny i subtelny, choć może lepszym określeniem byłoby nudny i boleśnie wtórny. Być może świadom tego Yorke wydał tą płytę, znienacka chcąc uniknąć nadmiernych oczekiwań ze strony słuchaczy.
Ten materiał podobnie jak nowa płyta Aphex Twina to smutny dowód na to, że nawet rewolucjoniści przestają kiedyś płynąć pod prąd. Obu tym albumom brak pomysłu, werwy, woli walki, czy potrzeby odróżnienia się od wcześniejszej dyskografii. Na tym tle doceniam jednak bardziej postawę Richarda D. Jamesa, który nie mając nic wybitnego do zaprezentowania przez ostatnie trzynaście lat milczał, oszczędzając sobie rozmieniania talentu na drobne. Puentą tego wpisu niech będzie życiowa prawda uderzająca z wyświechtanego już cytatu z Grochowiaka, o tym, że "bunt nie mija bunt się ustatecznia".
THOM YORKE - "Tomorrow's Modern Boxes"
2014, self-released
Drobne uwagi: "In Rainbows" ukazało się po "The Eraserze", w 2007 roku, decyzja, aby przemielić montażowo cały nagrany na próbach materiał Atoms for Peace wyszła od Thoma (i on sam również w tym brał czynny udział!), a sama płyta brzmi raczej, jakby Godrich po raz pierwszy dał większą swobodę producencką Yorke'owi (przecież to jest zupełnie inaczej zmiksowane, niż wspomniany wcześniej "The Eraser" czy "Amok"). I oczywiście, ta płyta jest wtórna, nie da się ukryć, jednakże więcej w niej Buriala, Four Teta, Flying Lotusa czy Modeselektora (czyli artystów elektronicznych, z którymi zdarzyło się jej autorowi współpracować), niż "Kid A" czy "Amnesiaca".
OdpowiedzUsuńChoć trudno to zmierzyć ale nasuwa się pytanie czy Yorke więcej dał muzyce czy też z niej zabrał. Ja bym jednak optował za pierwszą opcją, przynajmniej jak do tej pory.
UsuńDzięki za korektę.
Pozdrawiam.
Coś smutna ta recenzja. Niezupełnie negatywna, ale smutna.
OdpowiedzUsuń