Efekt moiré to optyczna interferencja dwóch nałożonych na siebie, podobnych strukturą i gęstością elementów graficznych, tworzących wspólnie złudzenie ruchu i głębi. Pod nazwą Moiré kryje się również anonimowy producent z Londynu, który właśnie zadebiutował albumem wydanym dla labelu Darrena J Cunninghama znanego szerzej jako Actress. Wpływ jednego z ważniejszych dekonstrukcjonistów muzyki elektronicznej na kreacje swojego podopiecznego jest nie do przeoczenia i bardzo widocznie funkcjonuje jako inspiracja dla autora "Shelter". Charakterystyczne actressowe deformacje muzycznej materii zostają tu ujęte w ramy parkietowej funkcjonalności, aby w sposób przystępny przemówić do słuchacza. Okazuje się bowiem, że tam gdzie Cunningham osiągnął kres swoich dekompozycyjnych eksperymentów, ocierając się wręcz o autoparodię ("Ghettoville"), tam Moiré na nowo przywraca do życia zniekształcone i wypatroszone estetyki.
"Shelter" to mieszanka house i techno ujęta w krzywym zwierciadle, w którym detale i główne elementy muzycznej układanki poddane zostają groteskowym manipulacjom, tworząc perwersyjny obraz, odpychający i fascynujący zarazem. Sygnatura Werkdiscs w postaci kostropatych sampli, szumiących teł, wynaturzonych dźwiękowych tekstur, industrialnych, chłodnych odgłosów, w zgrabny i lekki sposób zostaje wtłoczona w ultra taneczną formę, która momentami przypomina nagrania Octo Octa i innych reprezentantów współczesnego houseu reprezentujących label 100% Silk.
Faktem jest, że muzyka zaproponowana przez Moiré jest niezwykle prosta kompozycyjnie, a do jej nagrania wystarczyłaby jedynie przeciętna znajomość obsługi prostych trackerów z Fruity Loopsem na czele. Powtarzające się całe paterny, symetrycznie rozłożone sample, stopniowo dodawane i finalnie odejmowane, klasyczny podział 4/4 (być może z wyjątkiem otwierającego "Attitude" gdzie producent zwalnia taktowanie modyfikując tempo utworu), oraz refrenowe chwytliwe wokalizy to metody, które trudno nazwać wyszukanymi. Zakłócenie klasycznej houseowej struktury odbywa się jedynie w doborze zdeformowanych, chropowatych sampli, które wprowadzają niepokój w fabułę utworów, jak i w eksperymentowaniu z planami w jakich eksponowane są poszczególne elementy brzmienia, ze szczególnym naciskiem na akcentowanie wypiętrzonych hi-hatów i snare'ów (co jednak znów jest widocznym śladem postactressowych inspiracji). W drugich planach Moiré używa z kolei prostego zabiegu, często stosowanego w estetyce microhouse z lat 2000, gdzie tło zostaje oparte na długich, przeciągłych plamach zmieniających tonację o jeden ton wyżej, bądź niżej w przebiegu jednego paternu. Wiele wyrazu nadają płycie przebojowe wokale, oraz basowe chordy które chwytliwością odsyłają album bezpośrednio do kategorii tanecznej muzyki klubowej. Londyńczyk, ze świadomością unika natomiast prostych kulminacji, które skazywałyby jego muzykę na kompletnie sztampowe oddziaływanie. W udany sposób buduje napięcie, kusząc obietnicą odsuwanej w czasie satysfakcji. Przez ten zabieg nasza atencja zostaje niesłabnąco pobudzana.
Paradoksem "Shelter" jest to, że mało twórczy i niezbyt odkrywczy debiut Anglika wyjątkowo dobrze smakuje. Takie utwory jak "Dali House", "Elite / Hands On", "No Gravity", czy "Stars" to świetne połączenie przebojowości muzyki tanecznej z awangardowym podejściem do brzmienia. To album spod ciemnej gwiazdy, zbudowany ze zgliszczy pozostałych po Cunningham'owych dekonstrukcjach. Pulsujący i psychodeliczny, oszczędny i prosty, naładowany emocjami, oraz najeżony dancefloorowymi hitami.
Moiré - "Shelter"
2014, Werkdiscs
Dzięki Sosnowski! Pisząc miałem intuicję, że to płyta do której jeśli jeszcze nie zacieszyłeś to zacieszysz wkrótce. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń