Pośród wielu naprawdę znakomitych rodzimych, tegorocznych wydawnictw, split Bouchons d'Oreilles i Warsaw Improvisers Orchestra ma wszelkie predyspozycje, aby zostać uznany za płytę roku. Nie tylko bowiem jest wynikiem pasji kilkudziesięciu (!) instrumentalistów, ale i w oryginalny sposób nawiązuje do ważnych rozdziałów z historii muzyki XX wieku. Przede wszystkim jednak wywołuje ogromne estetyczne i emocjonalne przeżycie.
Polska muzyka niezależna, awangardowa, alternatywna, poszukująca - mniejsza o nazwę, wszyscy czytelnicy tego bloga wiedzą o co chodzi - już dawno wyrosła poza lokalny żywot, co raz śmielej zdobywając sobie miejsce w katalogach zaszczytnych zagranicznych labeli. Dlatego fakt wydania w katalogu teksaskiej Astral Spirits wspólnego materiału rodzimych projektów Bouchons d'Oreilles i Warsaw Improvisers Orchestra, wydaje się zupełnie naturalny. Jednak już na wstępie warto zaznaczyć, że kaseta ta jest wisienką na torcie tego renomowanego, zorientowanego na improwizację, wydawnictwa.
Każda z obu stron kasety została przypisana do jednego z projektów, których łącznikiem jest osoba Łukasza Kacperczyka, obsługującego zestaw modularny. Bouchons d'Oreilles to elektroakustyczny duet z Mateuszem Wysockim, Warsaw Improvisers Orchestra; gigantyczna, kilkudziesięcioosobowa orkiestra improwizatorów. Mimo różnicy w liczebności składów, obie formacje stworzyły płynną muzyczną narrację. Jest ona ilustracją dźwiękowej ewolucji od pojedynczych impulsów i amorficznych form organicznej muzyki Bouchons d'Oreilles, aż po kaskady nut wydobywające się z tygla kilkudziesięcioosobowej jazzowej orkiestry.
Nawiązując do francuskiej nazwy duetu Wysocki - Kacperczyk, zapewniam, że zatyczki do uszu nie będą konieczne do kontemplacji nagrania. Nie bez powodu użyłem słowa kontemplacja, bowiem, warto się w tym materiale zasłuchać. Skoncentrować nad detalami, ewolucją brzmień, subtelnością następujących po sobie wątków, wreszcie zwrócić uwagę na logikę i dramaturgię kompozycji, rozplanowanie wydarzeń dźwiękowych w czasie, oraz obecność w nagraniu ciszy i roli jaką pełni. Przyda się zatem wnikliwe ucho, bystrość umysłu i wkład intelektualny, który pozwoli czerpać satysfakcję z odsłuchu, a nawet doszukiwać się w strukturze nagrania wątków matematycznych. Przydatnym narzędziem do śledzenia pojedynczych dźwięków tworzących ze sobą dyfuzyjne brzmieniowe połączenia, oraz gęstych granulatów topniejących do pojedynczych trzasków, byłby z pewnością mikroskop, który wyostrzyłby postrzeganie muzyki duetu. Koncentracja na elektroakustycznej impresji Bouchons d'Oreilles jest niezbędna aby przyjrzeć się i docenić subtelność i nieśpieszność z jaką muzycy zawiązują wątki, jak bez sygnalizacji te dźwięki i narracje porzucają, jak budują brzmienie całości i jak je redukują, a wreszcie jak wyprowadzają oczekiwania słuchacza na manowce.
Ciekawym przykładem rozmijania się z przyzwyczajeniami odbiorców jest otwierająca materiał kompozycja "Minor Premise", która zupełnie nie pełni roli typowego wstępu. Amorficzność pojedynczych, krótkich dźwięków zanurzonych w szumie taśmy nie wprowadza w narracje i nie antycypuje kolejnych wydarzeń. Mamy raczej do czynienia z sytuacja, w której dźwięk nie kreuje jakichkolwiek sensów i nie wychodzi poza swoją fizyczną obecność. Tego rodzaju kompozycja, z pewnością częściej użyta byłaby jako suplement, zamykający jakąś określoną narrację. Tutaj jako utwór otwierający, budzi zdumienie swym izolacjonistycznym charakterem.
Intensyfikacja muzycznych doznań następuje dopiero w drugiej kompozycji, choć i tu spodziewana kulminacja okazuje się zaskakująco spuentowana. Rozedrgany dron, który mógłby pochodzić wprost z repertuaru Eliane Radigue, hipnotyzujący swą mroczną sinusoidą i zagęszczający dramaturgię, po prostu pęka, rozpada się, zmienia stan skupienia, kapitulując do rachitycznej siatki trzasków.
Kompozycja trzecia, najbardziej dynamiczna z punktu widzenia narracji, brzmienia i pojawienia się struktur rytmicznych pozwala nieco zajrzeć w warsztat duetu, aby podziwiać szerokie spektrum manipulacji brzmieniem, pogłosem i strukturą dźwięku. Działania te noszą znamiona improwizacji, jak się jednak okazje jest to improwizacja rozumiana dość osobliwie. "Jednym z założeń Bouchons d'Oreilles jest wydobywanie kompozycyjnego aspektu improwizacji. W elektroakustycznej muzyce improwizowanej, a przede wszystkim we free jazzie, zazwyczaj nie gra się repetytywnie. Dźwięk przesuwa się nieustannie w układzie odniesień, co da się oczywiście wytłumaczyć samą naturą ciała i instrumentu. W Bouchons d'Oreilles staraliśmy się obejść ten aspekt i kiedy w trakcie improwizowania pojawił się wątek, który miał potencjał repetytywny to zostawialiśmy go w nienaruszonej formie, a my przechodziliśmy wówczas na inny obszar improwizacji - szczegółu, barwy itp." - komentuje Wysocki. Rezultat to elektroakustyczny spektakl syntezatorowych pisków, szmerów i pomruków atakujących intensywnością i wysokością dźwięku, którym towarzyszą dryfujące sinusoidalnym ruchem basowe pomruki.
Imponująca w przypadku Bouchons d'Oreilles jest akustyczna dyscyplina, powściągliwość narracji i
analityczny, chłodny umysł pozwalającą na rozplanowanie na osi czasu tak
abstrakcyjnej, a jednocześnie spójnej kompozycji. Efektem syntezatorowych eksperymentów, taśmowych modyfikacji i dalszego redukowania z muzyki zbędnych elementów, jest niespełna półgodzinne nagranie w, którym duetowi Wysocki - Kacperczyk udało się nawiązać do różnych szkół i tradycji minimalizmu i muzyki konkretnej (Cage, Le Monte Young, Radigue), a przede wszystkim do elektroakustycznych tradycji Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia (Mazurek, Sikorski).
Jeśli pierwsza, elektroakustyczna strona splitu dostarcza wrażeń intelektualnych, druga zarezerwowana dla Warsaw Improvisers Orchestra, będzie obfitować w emocje. Nagranie jest rejestracją koncertu, jaki ten gigantyczny skład 29 muzyków prowadzonych przez Ray'a Dickaty'ego dał w marcu tego roku w warszawskim CSW.
Aby ruszyć z posad tak gigantycznego kolosa jakim jest kilkudziesięcioosobowa grupa muzyków, potrzeba wprawić w ruch każdą najmniejszą komórkę. Dlatego inaugurujący utwór pełni rolę nieśpiesznego wprowadzania słuchacza w zazębiające się z wolna tryby orkiestrowego mechanizmu. Krok po kroku, w pierwszym planie odmeldowują się kolejne ślady instrumentów, które w sonorystycznym mroku przegrupowują się i co raz śmielej prężą muskuły. Czasem wystarczy aby instrument zaznaczył swą obecność jedynie pojedynczym dźwiękiem i niczym fragment układanki wpasował się brzmieniowo i nastrojowo w całość kompozycji. Wsłuchując się w "This" i śledząc jak oszczędnie (zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę spektakularny muzyczny arsenał) posługuje się dostępnymi środkami dyrygent, można odnieść wrażenie, że ta "zgraja" muzyków większy hałas i zamieszanie musiała sprokurować strojąc się i rozstawiając w sali Laboratorium CSW. Słychać syntezator Kacperczyka, słychać sonorujące dęciaki, dron klarnetu, szmer perkusji, i szepty innych instrumentów, które co raz szerzej rozlewają się w panoramie nagrania. Ta subtelna artykulacja zespołu, okiełznanie żywiołu drzemiącego w big bandzie robi kolosalne wrażenie. Dopiero kolejnym etapem kompozycji są śmielsze solowe frazowania. Dyrygent (akurat w tej kompozycji za Dickaty'ego stery przejął Patryk Zakrocki) popuszcza muzykom cugle rozważnie, genialnie dawkując napięcie i wydłużając moment oczekiwania, na to co przez osłuchanego słuchacza jest w zasadzie do przewidzenia; bombastyczną multiinstrumentalną orgię.
Jeszcze do niedawna szczerze podziwiałem rozmach, równie imponującego składu Fire! Orchestra, który z charyzmą odniósł się do jazz-rockowej psychodelii lat siedemdziesiątych, a już dziś podobny zachwyt wywołuje u mnie nagranie Warsaw Improvisers Orchestra. Oto doczekaliśmy się równie spektakularnego amalgamatu cytatów z
hipisowskiej rock opery, spiritual jazzu, progresywnego rocka spod znaku Pink Floyd, czy
orkiestrowego jazz-rocka (Centipede). Kulminacja dźwiękową i dramaturgiczną tego spektaklu jest (podobnie jak w przypadku orkiestry Matsa Gustafssona) muzyczna psychodrama rozgrywająca się między wokalistami a instrumentalistami. Operetkowa artykulacja Antoniny Nowackiej, oszalałe spazmy Marcina Gokieli i zaświatowe zaśpiewy Hanny Piosik stanowią diabelską prowokację do opętańczego rozbuchania wszystkich sekcji. Odpowiedzią na zerwanie przez Dickaty'ego hamulca bezpieczeństwa z ekspresji i artykulacji muzyków jest jeden z najbardziej porywających i ekstatycznych momentów w polskiej muzyce ostatnich lat. Spiętrzone dęciaki, wespół z frakcją dynamiczną sieja w finale iście spektakularne spustoszenie, nie gubiąc przy tym toku narracji napędzanej transowym rytmem i psychodeliczną wokalną mantrą. To jest właśnie ten kluczowy moment, w którym tracąc resztki recenzenckiego dystansu ulegam absolutnej fascynacji tą żywiołową ekspresją!
W całym tym oszołomieniu jakie wywołuje "That" zmysł słuchu wydaje się niewystarczający aby nasycić rozbudzoną dźwiękami wyobraźnię. Jakże ja bym chciał również wzrokiem pożerać spazmatyczne gesty wokalistów, zatracających się w ekspresji saksofonistów (ich w składzie WIO jest najwięcej), wijących się w transie pozostałych muzyków i oszołomioną tym misterium publiczność. Mogę jedynie głęboko żałować, że dotąd nie uczestniczyłem w żadnym z koncertów formacji, która notabene nierzadko występuje w stołecznych klubach.
W zasadzie nie znajduję w materiale WIO, nawet chwili w której ten multiinstrumentalny żywioł wymknąłby się spod kontroli dyrygenta. Dickaty z niezwykle selektywnym słuchem panuje nad organizacją kolektywnej improwizacji i jest w swojej roli wielce powściągliwy. Artykulacja jego big bandu nie jest motywowana potrzebą wyeksponowania potęgi instrumentalnego oręża WIO, a wynika z toku narracji, którą Dickaty kreśli z fabularnym zacięciem. Nigdy nie dopuszcza wszystkich do głosu, częściej wyhamowując solowe zapędy muzyków, kierunkując je w stronę kolektywnego budowania kompozycji. W rozmowie z Dominiką Węcławek sam stwierdził "...
działam jakbym miał stół mikserski. Pokazuję kto powinien się wyciszyć,
kto wejść, ale nikomu nie mówię co ma grać, to już jest indywidualna
decyzja każdego muzyka". Niezwykle świadomie korzysta przy tym z bogatego arsenału dźwięków, aby znaleźć miejsce na wyeksponowanie w pierwszych planach wątków spoza głównego free jazzowego idiomu. Tak jest choćby w przypadku zjawiskowego akordeonu, oderwanego od swojej folkowej tożsamości, czy też fletu, który z kolei z swą artykulacją folkowe tradycje obecne w jazzie przywołuje.
Muszę przyznać, że recenzja tego splitu okazałą się dość trudnym wyzwaniem. Trzeźwość osądów została bowiem skonfrontowana z autentyczną ekscytacją. Będąc krytykiem, czy recenzentem warto czasem powściągać emocje, być chłodnym i analitycznym. Ale..., ...przepraszam bardzo, nie w tym przypadku! Na takie płyty czeka się całymi latami! Pozostaje tylko zastanowić się, dlaczego żaden z polskich wydawców nie pokusił się o wydanie tak znakomitego materiału.
BOUCHONS d'OREILLES / WARSAW IMPROVISERS ORCHESTRA - Split
2015, Astral Spirits
niedziela, 29 listopada 2015
niedziela, 15 listopada 2015
Klasyczna elegancja / Michał Wolski "Blank Slate 011" "Unthinkable Otherwiseness"
Dwie zagraniczne epki Wolskiego to muzyka idealnie skrojona do winylowego nośnika i jego klubowego przeznaczenia. Zawartość obu krążków to materiał, który najlepszy użytek znajdzie bodaj w djskich rękach.
Muzyka warszawskiego producenta to techno dedykowane koneserom, przedkładającym sobie świetny warsztat, powściągliwość kreacji i spójność gatunkową, nad ulotnością chwilowych mód i dyskusyjnych trendów. Jego warsztat cechuje przede wszystkim umiar, który pozwala kontrolować takie elementy muzycznej kreacji jak klarowność brzmienia, czytelność kompozycji i udane zbalansowanie detali. Konsekwencją tej producenckiej dojrzałości jest umiejętność oddania ciężaru gatunkowego techno (którego bynajmniej Wolski nie unika), w sposób elegancki i ascetyczny.
Bez przebojowych kulminacji, bez nadmiaru dźwiękowych artefaktów, za to w dyktacie permanentnie obecnej stopy, bohater tego wpisu ujawnia cały wachlarz swoich okołogatunkowych inspiracji. Na epce "Blank Slate 011" Wolski subtelnie sięga zarówno do klasyki gatunku, jak i chętnie przytacza wątki dubowe, tak istotne w jego muzycznej działalności. Pojawiają się również udane nawiązania ("Magnitude") do eksperymentalnego techno spod znaku Sroboscopic Artefakts, zwłaszcza do płyty duetu Zeitgeber (Lucy + Speedy J). Z kolei 12sto calowa "Unthinkable Otherwiseness", to ucieleśnienie głębokiego mrocznego dubu, niesionego transową motoryką potężnej stopy i psychodelią falujących dronowych teł. Osadzone w industrialnych odgłosach i ambientowych pejzażach techno przybiera tutaj wyjątkowo mroczne i hipnotyzujące oblicze. Owo przybrudzenie brzmienia, nadanie materiałowi gęstości i duszności zostało zaaranżowane w równie powściągliwy i czytelny sposób co w przypadku epki "Blank Slate 011".
Wolski jako techno wyjadacz, ma pełny szacunek do uprawianego gatunku, przez co jego postawa przypomina figurę solidnego rzemieślnika, wyznającego kult pracy u podstaw. Dlatego muzyka stołecznego producenta przybiera tak szlachetny, klasyczny sznyt, pozostając w kontrze do aktualnych tendencji brutalizujących i dekonstruujących stylistykę techno.
Mawiają, że klasyka pozostaje zawsze w modzie. Jeśli to prawda to omawiane tu dwie esencjonalne dwunastki Michała, w djskim kuferku sprawdzą się w każdych okolicznościach, przyciągając atencję klubowej publiczności. Zaś w domowych warunkach, odsłuch płyt pozwoli kontemplować wysmakowaną kompozycję i zanurzyć się w przestrzennym doskonale wyprodukowanym brzmieniu.
MICHAŁ WOLSKI "Blank Slate 011"
2015, Blank Slate
MICHAŁ WOLSKI "Unthinkable Otherwiseness"
2015, Eerie Rec.